niedziela, 19 marca 2017

Zrozumieć wywyższoną ciszę

   Tonę. Powoli zanurzam się w kołyszącą się niespokojnie zimną wodę. Pokłady cieczy zamykają niebo nade mną. Cienie zamaszystych drobnych fal przygniatają blade ciało. Jestem kamykiem, który zagłębia się w ciemność, ciężka sunę w dół po poziomach coraz to ciemniejszych odcieni błękitu.
   Zatracona w upragnionej chwili nadal mam otwarte oczy. Są one wpatrzone w migający odblask na oddalającej się tafli. Szczypią, niemiłosiernie bolą, jednak niepowstrzymana chęć walki i ostatnie tchnienie światła, wygrywa ten bój. Twarde marzenia nie potrafią odejść od emocjonalnej klatki, w której się zamknęłam. Tak, jakbym śniła piękny, nierealny sen, który sprawia, że się duszę, choć serce nadal usilnie bije. Jego echo odbija się w uszach, dudni wręcz w lichej klatce piersiowej, uderzając miarowo o żebra.
   Zbliżam się do dna. Brak mi powietrza, ale czuję, że żyję. Chociaż to tak, jakbym nagle znalazła się na granicy snu. Jestem spokojna, dokładnie w ten sposób wyobrażałam sobie ostatni oddech, ostatnie tchnienie niespełnionego artysty, ostatnią tkwiącą się w sercu nadzieję na lepsze jutro, wszystko, co tylko miało być ostatnie. Pragnęłam chronić te ostatnie, zanim zdepcze je brutalnie cały syf społeczeństwa, które niczym pijawki, zaczęło drażnić skórę. Otoczyłam ciało w wyobraźni ramionami zimnej wody, która zamknęła dla mnie drzwi do negatywnego świata.

⚜⚜⚜

   — Co ty robisz?! — spanikowany krzyczy, pochylony nade mną. Przesuwam wzrokiem po mundurze, by odnaleźć te bijące uczuciami oczy. Mężczyzna opanowany przez emocje traci fundament, dzięki któremu mogłam stanąć na nogi. On mnie nie rozumie, skoro pyta – nie rozumie, dlatego nie mogę obdarzyć go zaufaniem. Choć czy ja w swym przemyślanym czynie, pomieszanym z przypadkiem, jestem w stanie się zrozumieć?
   Policjant oczekuje odpowiedzi, ja również na nią czekam. Moja świadomość, czy też podświadomość uparcie milczy, zacierając wszelkie ślady logiki. Chciałabym poskładać te rozłożone puzzle, chciałabym je skleić i nigdy więcej nie rozdzielać. Puzzle – odłamki osobowości utarcie zatracające istnienie.
   Czuję silny uścisk na ramionach. Ach, tak, rzeczywistość. Muszę wrócić, muszę coś powiedzieć, przecież rozentuzjazmowany mężczyzna zamartwi się na śmierć. Macha mi dłonią przed oczami, uśmiecham się na ten dziwny gest.
   — Niech pan się nie martwi, ze mną wszystko w porządku — mówię, a on patrzy się na mnie, jakbym dopiero co uwolniła się z białego kaftana.

⚜⚜⚜

   Miesiąc później

   Wskazówki poruszają się monotonie po białej tarczy zegara, raz po raz mijając czarne kreseczki ułożone w równych odstępach. Tyk, tyk, tyk – tylko to słyszę w kółko. Dźwięk absorbuje mój umysł, a ja zwyczajnie nie potrafię oderwać od tego myśli. Miarowe tykanie zdecydowanie jest lepsze od donośnego głosu nauczyciela przemieszczającego się po klasie, opowiadającego o dawnej, pięknej, silnej Polsce. Tak jakbyśmy teraz nie byli silni. Tak jakbyśmy teraz stali się hańbą wobec wcześniejszych lat.
   A jednak — myślę, uśmiechając się lekko. Jest coś, co powoduje, że uciekam wyobraźnią gdzieś indziej. Odchylam się na krześle do tyłu, przesuwam wzrok na brudne okno, wpatrując się tym samym w zielony trawnik na podwórku szkolnym.
    Jestem bachorem, jestem kimś, kogo zwyczajnie nudzi ciągle, nieprzerwane gadanie dorosłych. Nudzi mnie ta cała farsa ogarniająca powoli, bardzo powoli część tych wszystkich zajęć i lekcji. Nudzi mnie zamknięcie ludzi w klatkach, ich fałszywe krzyki wołające o wolność, obrzydliwe ciała odbijające się od metalowych prętów. Wszystko tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Też chciałabym znajdować się w centrum zainteresowania, ale brzydzi mnie sposób, w jaki robią to inni. Uciekam. Zdaję sobie z tego sprawę, choć jednocześnie wolę uciekać, niż skrzeczeć jak sroka w gnieździe. Jest inni sposób? Zastanawiam się, czy będę w stanie go znaleźć.
    Delikatny głos obija mi się o uszy. Ktoś odpowiada przed nauczycielem, podnoszę wzrok na małą blondynkę stojącą przy tablicy. Skrupulatnie wymienia wszystkie daty, jakie musieliśmy zapamiętać z poprzednich zajęć. Lekko zarumieniona, przygarbiona z zaciśniętymi dłońmi wpatruje się w profesora, odpowiadając na kolejne pytania. Zastanawia mnie, dlaczego jej ciało nie idzie w parze z głosem i wzrokiem. Zielone tęczówki są nadzwyczaj spokojne, głos opanowany i konkretny. Nie zająknęła się, choć nadal zaciska dłonie w pięści.
   Opieram głowę na dłoni i przez chwilę obserwuję dziewczynę.
   Nauczyciel mówi blondynce, aby miała więcej pewności siebie. Ona się uśmiecha, ja prycham. Zachowanie, które odstaje od normy, zwraca uwagę czujnych mechanicznych spojrzeń. Odpowiadam, zanim ktokolwiek mnie wyprzedzi.
    — Panie profesorze, dlaczego pan uważa, że jest nie pewna siebie? — pytam, odchylając się na krześle. Mężczyzna mnie ignoruje jak zawsze. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie chce zakłócać przebiegu lekcji.
   — Moje zachowanie na to nie wskazuje? — Czujne spojrzenie zielonych tęczówek taksuje mnie od dołu do góry. Jej odpowiedź zadziwia, jej stanowczy głos także. Moja wyobraźnia szaleje, może spotkałam podobną do siebie istotę?
   — Hmm — mruczę, pochylając się do przodu. — Łatwo jest być pewnym czegokolwiek. Idealnie szlifować warsztat zachowań, być idealnym.
   — Mówisz, że wyćwiczyłam zachowania? — pyta. Nie, właściwie stwierdza. Znowu ten spokojny głos. Nauczyciel karci mnie wzrokiem. Ja chcę więcej, pragnę więcej. Chcę odrzucić tę kotwicę, która trzyma nieporadnego samobójcę przy ziemi.
   — Najtrudniej jest być pewnym siebie.
   — Dalio, porozmawiacie na przerwie — stanowczy męski głos wtrąca się w wypowiedź. Nie chcę, by mi przerwano, nie chcę tracić tego wojowniczego spojrzenia.
   — Nie uważasz? Taka odwieczna gra albo zostać w klatce i czerpać z iluzji pewności czegokolwiek, albo się z niej uwolnić — uśmiecham się szeroko. — Wylecieć marząc, czy zostać w wygodnej ciemności?
   Pan profesor wstaje, blondynka przekrzywia lekko głowę. Tak, jakby mnie rozumiała.
   — Agnieszko, proszę, wróć na swoje miejsce. — Ona także go nie słucha, podobnie jak ja. Traci swoją maskę. Nie zaciska już dłoni, idzie w stronę swojego miejsca wyprostowana.
   — Co byś więc wybrała? — pyta mnie już cicho, niemal szeptem, aby nauczyciel nie słyszał.. — Wiedząc, że możesz spalić skrzydła od ciepła?
   — Od wolności nie można zginąć — mówię z lekko wykrzywionymi ustami.
   Dziewczyna kręci głową. Wydaje się niesamowicie opanowana. Słyszę ruch wskazówek zegara, słyszę, jak nauczyciel szura piórem po dzienniku. Słyszę szum w klasie, doskonale wiem, o czym mówią. Oni nie rozumieją, oni stwierdzają fakty, nie znając fundamentów.
   — Ale można się w niej zatracić.
   Zatracić? Nie odpowiadam, milknę, w myślach wciąż powtarzając to słowo.

⚜⚜⚜

   Opieram głowę na drewnianym kiju od miotły. Taksuję spojrzeniem Agnieszkę, która najzwyczajniej w świecie nie zwraca na mnie uwagi. Zatracić? Smakuję to słowo. Sama się zatraciłam w tym pojęciu? Czyżbym je inaczej rozumiała? Ale jak je można rozumieć inaczej? Przygryzam wargę, starając się złożyć nieporadne myśli w całość.
   — Zaraz skończę, zamkniesz potem salę? — Unoszę brwi. — Nie chcę pracować za ciebie, swoje zrobiłam.
   — Co miałaś na myśli, mówiąc „zatracić"?
   Zaskakuję ją tym pytaniem, mały człowiek mruga oczami, zupełnie tracąc wątek, który chciała kontynuować. Sama dokładnie nie wiem, co chcę od niej usłyszeć, jednak myśl o tym, że ktoś może mnie zrozumieć, wydaje się najistotniejszą kwestią. Ona widzi, jest zdecydowanie inna od reszty. Ma szeroko otwarte oczy na rzeczywistość, choć może jest tylko taka w moich wyobrażeniach.
   — Niedawno chciałaś popełnić samobójstwo, prawda?
   Jeden, jeden – to pierwsze co przyszło do głowy, gdy czujne spojrzenie zielonych tęczówek spotkało się z moim. Mówiła to tak spokojnie, jakby się spodziewała takiego, a nie innego obrotu spraw. Wyglądała jak mała Calineczka ukryta gdzieś pomiędzy dużymi ławkami z dłonią trzymającą ścierkę. Przypominała chłopca w sukience i długimi włosami. Dziewczyna z dużą pewnością siebie. Była kimś, kto nie odwracał wzroku.
    Może tego mi brakowało, aby zerwać kotwicę z nóg i wypłynąć na otwarte morze? Kogoś, kto ze spokojem będzie ze mną walczył. Nie wiem, na razie całość wydaje mi się zupełnie absurdalna. Swoim zachowaniem próbuję wywyższyć tę szansę, którą ktoś mi dał. Może i nawet tę dziewczynę?
   — Tonący chwyta się nawet brzytwy, co? — odpowiadam, uśmiechając się, zielonooka również wykrzywia swe wargi. Ma ciepłe spojrzenie, tak jakby rozumiała. Pragnęłabym tego jak niczego innego na świecie. Znaleźć osobę, która by mnie zauważyła. Zauważyła to, co trzymam w sobie. Nie chciałam głośno krzyczeć, naprawdę próbowałam to zrobić inaczej. Czyżby się udało?
    — Masz na imię Dalia, tak? — Wyciąga w moją stronę dłoń. — Nazywam się Agnieszka — mówi równie stanowczo, spokojnie, pewnie.

⚜⚜⚜

   Kolorowe linie wiją się po białej kartce, przybierając kształt pięknych dziewczyn w sukniach balowych. Rozpoznaję prawie wszystkie księżniczki Disneya. Agnieszka bierze do ręki różową kredkę i koloruje fałdy sukni. Szary zeszyt pęka od szkiców baśniowych ludzi i luźnych kartek wrzuconych pomiędzy części okładki. Długo śledzę wzrokiem szkice blondynki, ciągle zastanawiając się, jak bardzo kocha ten bajkowy świat.
   Milczymy obie, zajmując się tym, co chyba każda z nas lubi najbardziej. Siedzimy na zielonej trawie, któryś dzień z rzędu prawie nie rozmawiając. Właściwie nie pamiętam, byśmy od początku znajomości zamieniły ze sobą więcej niż kilkaset słów. Nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy bardziej jestem z tego zadowolona. Wiem, że obserwujemy siebie nawzajem. Każde zachowanie, gest – wszystko znajduje się pod kontrolą czujnych tęczówek.
   Uśmiecham się lekko, podkładając ręce pod głowę.
   Wpatruję się w płynące obłoki. Przypominają małe baloniki utkwione gdzieś na niebie, zawieszone jak w teatrze. Białe chmury, które latają swobodnie na niebieskim sklepieniu jak ptaki, powoli dominują przestrzeń nade mną. Chciałabym być takim zbiegiem puszystych fragmentów? Rozprostować skrzydła? W locie dotknąć piórami delikatnie smyranej przez wiatr tafli wody?
   — O czym myślisz? — Agnieszka szepcze cicho, nie przerywając swojej czynności kolorowania dziecięcych rysunków. Dziecięcych, uśmiecham się, powtarzając to słowo w myślach. Właściwie obie jesteśmy jeszcze takimi małymi ludźmi.
    — Dlaczego nie rysujesz poważniejszych rzeczy? — pytam wprost. Mała Calineczka podnosi kąciki ust do góry.
    — Bajki zawsze wydawały mi się zabawne. — Delikatnie głaszcze dłonią napchany zeszyt. — Dlaczego mam rysować poważne rzeczy, skoro świat wokół mnie jest przepełniony powagą?
   Odwracam się bokiem do Agnieszki. Przez chwilę mierzę czujnym wzrokiem malutką sylwetkę.
   — Przecież oni są śmieszni — prycham. — Daleko im do bycia poważnym.
   — Jaki dla ciebie powinien być taki człowiek?
   — Poważny? — upewniam się, blondynka kiwa głową na potwierdzenie. Z powrotem odwracam się na plecy. — Musi się rozumieć i się szanować. Jasno wyznaczać swoje granice, wiesz, wiedzieć, czego się chce, ale jednocześnie akceptować wybory innych. Nie krzywdzić ludzi.
   — Asertywność — mówi, wracając do kolorowania. — Mylisz powagę z asertywnością. — Stanowczy ton dziewczyny ucisza mnie.
   — Może — odpowiadam tylko, kontynuując wpatrywanie się w pełzające po niebie obłoki. Przygryzam nieznacznie wargę, starając się pojąć znaczenie słów. Czyżbym tak bardzo myliła się w swoim sposobie myślenia? Może to ze mną jest coś nie tak? Ale Agnieszka przecież też nie jest idealna? Gdzie błądzimy? Jak blisko jesteśmy granicy, wywyższa się nad innymi?
   — Jak ty widzisz osobę poważną? — pytam niby od niechcenia. Zielonooka porusza się niespokojnie, kiedy tylko kieruję wzrok w jej stronę, pokazuje mi kredką dwoje ludzi siedzących na pobliskiej ławce.
   — Ten chłopak jest poważny. — Siadam na trawie, krzyżując nogi w kostkach. Blondynka kontynuuje: dziewczyna ciągle wpatruje się w niego maślanymi oczami, ponieważ dla niej jest idealny. Ufa mu, dlatego też pozwala mu nosić swoją torebkę. W dodatku ten typ wygląda na odpowiedzialnego, co jakiś czas widzę ich razem. W oczach dziewczyny ma wszystkie cechy człowieka poważnego. Jest odpowiedzialnym opiekunem, któremu ufa, czego więcej potrzeba, do bycia poważnym?
    — Hm... — mruczę, podciągając kolana pod brodę. — To zależy od osoby?
    Agnieszka kiwa głową, jednocześnie szukając czegoś w grubym zeszycie. Po chwili wyciąga jedną kartkę. Wpatruję się w nią zdezorientowana. Czuję jak coś uwiera mi w gardle. To ja, to ja skacząca z mostu. Ta wykrzywiona postać naszkicowana czarną kredką wyglądała śmiesznie. Komiczna poza z tej perspektywy nie wygląda zbyt ciekawie, tak, jakby z czynu, który dla mnie miał być ogromnym, dla innych stał się zabawnym elementem obrazu. Jestem ciekawa, czy blondynka tak samo widzi tę dziewczynę, której kamienna twarz odwracała uwagę od dziwnej pozy. Nie chciałam tłumaczyć, dlaczego to wybrałam. Zdecydowanie wolałam, aby Agnieszka mnie zrozumiała.
   — Narysowałaś mnie — mówię, starając się jeszcze raz przekonać samą siebie. Jakby słowa wypowiedziane na głos mogły mieć większą siłę. Czuję się dziwnie wiedząc, że widziała ten akt. Uwieczniła go, zapisała w mojej pamięci, aby nie przepadł. Spojrzenie zielonych tęczówek przesuwa się po rysach twarzy, dziewczyna wydaje się dziwnie podekscytowana.
    — Wtedy naszkicowałam. Potem go dokończyłam, tuż po naszej rozmowie w klasie. — dopełnia i kładzie rysunek na kolanach. Kątem oka zerkam w jego stronę zastanawiając się, dlaczego mnie nie zawołała.

⚜⚜⚜

   — Wiesz, Dalio, dla mnie jesteś poważna, ponieważ skaczesz, ale nie krzyczysz. Cicho odbijasz się od ziemi, dlatego jesteś dla mnie poważna – mówi, opierając się o parapet. Szkolne zasłony co jakiś czas porywa do góry wiatr. Kosmyki Agnieszki towarzyszą białej tkaninie. Dla mnie stanowi to pewien kontrast, zwłaszcza że mała istota ubrana jest na czarno. Odcina się wśród radosnych kolorów wiosny.
    Miałyśmy zamknąć okna w klasie, ponieważ zostałyśmy dyżurnymi. Zamiast tego, przekręciłyśmy zamek w drzwiach, zamknęłyśmy się, aby nikt nie mógł zakłócić tych piętnastu naszych minut. Jedyna chwila, gdzie hałas został gdzieś poniżej drugiego piętra, korytarz opuścili gadatliwi ludzie, nauczyciele udali się na dyżur. Drugie piętro prawie pozostało puste. Mogłyśmy siedzieć tutaj i wpatrywać się w zielony trawnik na szkolnym podwórku.
   — Dla innych jesteśmy śmieszne i przepełnione hipokryzją.
   Agnieszka pochyla się do przodu, stając na palcach. Odwraca głowę w moją stronę, aby spojrzeć mi w oczy.
   — Zabawne to, nie uważasz? — Uśmiecha się. Ja odchylam się na krześle, wracając wzrokiem do małych ludzików przemieszczających się na placu. Cichy głosik rozbrzmiewa w mojej głowie. — A my tylko szukamy. Szukamy czegoś skrytego ponad głowami tłumu. Czegoś, co nie jest podane na tacy. Czegoś, do czego będziemy dążyć i oddamy się temu bez pamięci. Szanuję cię za to, że zamiast poddać się i ponieść wraz z resztą, zdecydowałaś tamtego dnia skoczyć. Miałaś taką spokojną twarz.
   Zamyka oczy, staje wyprostowana. Mój wzrok przesuwa się po nieruchomym ciele dziewczyny.
   — Nadal widzę cię, jak stoisz na krawędzi. Nie byłaś ani smutna, ani zła, ani nawet nie płakałaś. Tępo wpatrywałaś się w dół, tak, jakby to była twoja nadzieja. Nie chciałam cię ratować, nawet przez chwilę moje ciało nie ruszyło do przodu. Byłaś taka jak ja. Też chciałam umrzeć, Dalio. Jednak nie miałam tyle odwagi, co ty.
   Prycham.
   — Nazywasz to odwagą? Zwyczajnie uciekłam, nie chcąc pokazać światu, że nie znam końca drogi, w którą zdecydowałam się wierzyć.
   — Wolałabym to, niż zgłupieć z resztą.
   Wpatruję się w nią ciekawa. Nie wiem, czy zdaję sobie sprawę z prawdy, jaką skrywa moje zachowanie. Sama jeszcze jej nie odnalazłam. Nadal szukam i szukam po omacku. Agnieszko, nie uważaj mnie za kogoś poważnego, moje czyny to na razie próby. Nieudolne próby znalezienia siebie i twardego stąpania po ziemi. Takiego kroku, aby nikt mi go nie zburzył, a ja, spokojnie i opanowanie mogłam spojrzeć w swoje odbicie. Panikuję, czuję, jak coś uwiera mi w gardle. Pragnęłam wszystko jej powiedzieć, wykrzyczeć, zamiast tego – milczałam. Robiłam to, do czego zostałyśmy przyzwyczajone. Ciche porozumienie. Właśnie zdałam sobie sprawę, jak bardzo niebezpieczne ono było. Wzięłam głęboki wdech, by po chwili wypuścić powietrze i uspokoić myśli.
    — Aga, nie wiem, czy zasługuję na bycie poważną.
    — Dlaczego miałabyś nie zasługiwać? — Spogląda na mnie z zaciekawieniem.
    — Mówiłaś, że można zatracić się w wolności. Ja, chyba to właśnie zrobiłam. Nie wiem, czy tak to mogę nazwać, ale od początku...
    — Nie potrafiłaś tego przyznać? — pyta, splatając jednocześnie dłonie za plecami. Wpatruję się w nią, przygryzając nerwowo wargę.
    — Nikt ze mną nie rozmawiał — wzdycham przegrana. — Nikt się nie pytał: dlaczego?
    Jej uśmiech skryty za kosmykami rozwiewanych włosów dodawał otuchy. Zielone tęczówki był spokojne jak zawsze, dźwięk płynął wśród ciszy na jednej tonacji. Zazdrościłam tego opanowania swoich emocji, jeśli jeszcze jakiekolwiek posiadała. Wydawała się teraz taką nierealną, uśpioną wręcz księżniczką, która swoim niewzruszeniem i prostotą mnie kusiła. Nie fascynowałam się nią w romantycznym kontekście, była raczej serem, którego usilnie chciałam spróbować, nawet jeśli wiedziałam, że może kryć się za tym pułapka.
     Wszystko w Agnieszce było przeciwne do mnie. Może to tylko sen? A ten cały czas, który spędziłam z małą istotą, był magiczną iluzją? A może jest taka sama? Gdzieś tam w środku stanowi moje lustrzane odbicie.

⚜⚜⚜

     Otwieram jedno oko, powoli lustrując wzrokiem pustą salę. Przesuwam tęczówkami po drewnianych oparciach krzeseł, płaskich blatach i pozostawionych gdzieniegdzie zeszytach. Po odbijających promienie słońca wodach. Wtulam twarz w bluzę, przecierając tym samym oczy. Zastanawiam się, gdzie jest Agnieszka. Powinna tutaj być, brakuje mi jej. Czuję pustkę, choć jestem pewna, że chwilową. Przecież to była jedyna, która mogła zrozumieć. Jeden człowiek będący na tyle ciekawą istotą, że poruszał moją ciekawość. Bawił się na strunach trudnego charakteru, uciszał nudę i rzucał piłkę monotonii, aby oddalała się ode mnie. Lubię to, dzięki temu malutkiemu promykowi jestem w stanie zapomnieć w jak okropnym świecie żyję. Mruczę pod nosem, podnosząc głowę i wyciągając telefon z kieszeni.
    Przeciągam palcem po dotykowym ekranie, poruszam opuszkami, aby wklepać odpowiedni kod. Wtedy widzę jej imię pojawiające się na górze. Ziewam, myśląc, co tym razem zjemy w drodze do szkoły. 
    Czytając treść wiadomości, czuję jak moje serce przyspiesza. Do oczu powoli dociera coraz więcej pikseli zawartych w sześciu literkach. Przez moment nie potrafię zmusić swojego ciała do jakiekolwiek ruchu, jakby straciło poczucie obowiązku, napełniło się strachem i obawą. Emocje powoli otoczyły mnie. Nie wiem, co robić.
    Nie potrafię się uspokoić, czuję jak drżą mi dłonie. Zaciskam je w pięści, mocno wbijając paznokcie w skórę. Muszę się uspokoić. Ciemne plamki nachodzą na oczy, kolory się rozmazują. Panikuję.
    Nigdy nie znalazłam się w takiej sytuacji. Powinnam wołać nauczyciela?
    — Nie — szepczę. Oni i tak nie zrozumieją. Zostałyśmy same. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Całkowicie, będąc we wspólnie budowanej pułapce. Poruszana impulsem, cichym sprzeciwem odsunęłam się od ławki, ruszając do przodu.
   Tylko ja mogłam jej pomóc, byłam niemal pewna, że każdy inni zignorowałby to. Tak, jak mnie ignorowali. Nie słyszeli cichego krzyku, nie widzieli łez, owładnięci stoickim spokojem, zapominali o piekle, jaki zdawało nam się przeżyć. Choć nie byłam pewna, że to dlatego Agnieszka mnie rozumie. Miałam mętlik w głowie.
    Ona nie chciała mnie ratować, wiedziała, że chcę umrzeć, popierała to. Była ze mną, ja byłam z nią. Jednak zielonooka wydawała się rozumieć. Rozumieć mnie – ciągle powtarzałam to w myślach. W kółko i nieustannie modliłam się o to. Świadomość, że mogłam nie pomóc przyjaciółce, wydawała się mnie przytłaczać. Była gorsza od ciągłego niezrozumienia. Koszmar, przez który chciałam umrzeć.

⚜⚜⚜

   Wypadłam ze szkoły wprost na boisko. Poczułam ciepły wiatr otulający moją twarz, zdyszana wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym szybko podbiegłam do uczniów, którzy grali w piłkę nożną. Zakłócając mecz, pierwszy raz otwierając usta na tyle szeroko, aby mógł się z nich wydobyć krzyk.
   — Pomocy! — krzyczę do nich. Zaciekawione tęczówki skupiają się na mnie. Krzyczę dalej, nie zwracając uwagi, że mnie nie rozumieją, że przerywam zdania zająknięciami, że nie jestem stu procentowo pewna tego, co krzyczę. To tylko moje przeczucie, impuls, który kazał mi wywyższyć nasze wspólne milczenie.
   — Chłopcy, ruszać się!
   Spanikowana pokazywałam jedynie budynek kilka kroków od boiska. Nie dałabym sobie sama rady. Trener ruszył w jego kierunku. Nie rozumiałam, co zobaczył w moich oczach, jaki obraz mogłam mu zarysować swoją postawą i malującymi się emocjami. Cieszyłam się, że poszedł. Wysłuchał głośnej prośby, zrozumiał osobę, która nie potrafiła się komunikować.
   Pobiegłam za nimi, za gromadką kilku osób, które już znajdywały się przy drzwiach otwierając je szybko. Świat nigdy nie wydawał mi się bardziej okropny niż w momencie, gdy ujrzałam czerwoną od łez twarz Agnieszki. Ruszyłam do przodu. Równie zapłakana, równie wściekła i bezsilna. Równie szczęśliwa co Mała Calineczka. Nie wpatrywałam się w jej nagi tors, nie skupiałam wzroku na innych. Uściskałam ją tylko, zacisnęłam dłonie na kruchym ciele.
   Pojedyncze krzyki, szeroko otwarte oczy trenera. Szmery, niespokojne ruchy — to wszystko było gdzieś dalej. Przekleństwa odbijały się echem w głowie, gdy tylko wyszarpywał starszych uczniów z budynku. Mnie ogarnął spokój. Zaufałam przeczuciu, czymś równie zagadkowym i milczącym. Impulsie, który pozwolił mi uratować Agnieszkę.
   Odgłos bicia serca zielonookiej docierał do moich uszu. Próbowałam uspokoić trzęsące się ciało, choć sama nie potrafiłam ochłonąć. Gdybyśmy tylko nie nawiązały ze sobą tej jednej nitki, Agnieszka stałaby na moście — byłam tego pewna.
   — Nie sądziłam, że zrozumiesz. — Cichy głos dotarł do moich uszu. Chciałam odpowiedzieć, że również. Nie słyszałam jej, nie rozmawiałam z nią. Mimo że byłyśmy takie same. Chyba tylko to nas uratowało. Odsunęłam się od dziewczyny na odległość ramion. Wyciągnęłam z kieszeni bluzy komórkę, pokazałam jej wiadomość, którą wysłała mi niespełna pół godziny temu.
   Delikatny uśmiech rozjaśnił czerwoną, zapłakaną twarz.
   — Nie potrafiłam o tym rozmawiać, Dalio. — Jej szczerość mnie zadziwia. Wpatruję się w nią równie zaciekawiona, jak na początku, gdy tylko ją zobaczyłam. Agnieszka zaciska dłonie na rozpiętej sukience, zasłaniając nagie piersi. — Wydawałaś się mnie rozumieć, chciałam, abyś mnie uratowała. Ale nic wcześnie nie potrafiłam z siebie wydusić. To było gorsze od niezrozumienia, to było gorsze od wszystkiego innego.
   Mówiła coraz ciszej, a ja wpatrywałam się w nią jeszcze bardziej zafascynowana. Położyłam dłoń na jej głowie. Zmusiłam, aby na mnie spojrzała. Chciałam uchwycić te zielone tęczówki.
   — Uratowałaś mnie. — Blondynka zamrugała, jeszcze bardziej zaskoczona.
   — Czemu ja ciebie?
   Sama nie rozumiałam jeszcze wszystkiego. Pierwszy raz biegłam do kogoś, pierwszy raz poprosiłam inną osobę o pomoc. Spanikowana, otworzyłam świat przed sobą. Ale jak? Nie wiedziałam, nie miałam bladego pojęcia. Mała Calineczka, która wyglądała jak chłopiec z długimi włosami i sukience przypominała swoje księżniczki. Była niczym narysowana lalka na kartce – to ona mnie uratowała. Zrobiła więcej niż ja. Dzięki niej obudziłam się z koszmaru.
   — Dalio? Dlaczego?
   — Nie wiem, nie mam pojęcia – odpowiadam, podnosząc kąciki ust do góry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz