Kochankowie w perspektywie księżyca
w czaszki biało-metaliczne zdobieni
podziwiali konstelacje rysów gwiazd
na płonących płaszczach rzeki.
Okryci siecią mokrych glonów,
zaplątani dłonie wokół siebie,
czerpali usilnie gnijące powietrza strugi
wśród ciemności własnego grobu.
Zatraceni równolegle (nie)zbliżali się
do nikłej granicy cieni kalekich
wśród rysów kotłujących się na wodzie,
wśród magicznych, płonących gwiazd.
Kryli swe ciała przed potęgą płaszcza
kruchej rzeki, gdzie srebrny księżyc
tańczył w perspektywie odbicia kochanków
i strachem otulał zmarznięte ciała.
Zawstydzeni wygięli przegniłe kości,
uciekli oboje przed łzami srebrnej tarczy.
Zawstydzeni zapłakali ostatni raz
w ciemnym, marnym, wspólnym grobie.
Podoba mi się lekki żal podmiotu, który usilnie stara się zostać neutralnym, przynajmniej wg mnie.
OdpowiedzUsuń