niedziela, 3 września 2017

Spojrzenie białego tygrysa

Cicho jak palec rwący strunę echo odbija się od ścian, gdy biegnę. Uderza niewidzialnymi falami w stare, rozpadające się mury, przebija się przez beton i wylatuje na zewnątrz, tak jakby chciało mi pokazać, że jednak jest wyjście. Później jednak zawraca, docierając do mych uszu, nawołując i powoli sprawiając, że wątpię w to, iż jakiekolwiek wyjście znalazło.
Zatrzymuję się.
Bawi mnie ta zabawa z echem wśród ponurych korytarzy porośniętych ciemnozielonym, puszystym mchem. Bawi mnie ten dziwny dźwięk, który wywołuje uśmiech na ustach. Te oddalone kroki, znikające raz za razem, a jednocześnie dobijające się do nastoletniej głowy. To zwykła zabawa, zwykły takt, zwykła iluzja, w którą brnę. Będąc tego świadoma, dlaczego wciąż idę głębiej?
Dotykam opuszkami palców roślin, przesuwam po nich delikatnie dłonią, czując jak pojedyncze listki na jeden moment mają kontakt z ludzkim ciałem. Ich kruchość towarzyszy mi niemal nieprzerwanie każdego wieczoru, podobnie jak echo, które rośnie wraz z potęgą dźwięku nadawanego przez buty na małych nóżkach.
Zawsze gonię powietrze, stukając obcasami o podłogę. Kręcę się w kółko, dotykając na przemian ścian. Tańczę w ciemności, czując na plecach ciężar instrumentu, który wierci się niespokojnie wraz z każdym ruchem. Bawię się. Bawię się w korytarzu — uciekam — zachwycając się jego pięknem.  
Pochylam się do przodu, teatralnie machając ręką.
Robię piruet niczym baletnica i po chwili skaczę jak dziecko, które gra w klasy.
Biegnę, kręcę się w kółko — latam.
Czuję dźwięk, jaki wychodzi spod stóp, uderzających w określonym rytmie o twardą nawierzchnię. Dotykam mocniej mchu, tak aby on także stał się instrumentem w powstającej symfonii odgłosów. Echo niczym śpiewaczka operowa, mająca idealną kontrolę nad wyrazem powstającego dźwięku, dziwnie cichnie za każdym razem, gdy do mych uszu dojdzie najwyższy akord pieśni.
Zawsze w jednym miejscu, w którym muszę się zatrzymać, a moja droga zostaje odgrodzona murem. Wtedy uśmiecham się, okręcam się o sto osiemdziesiąt stopni, po czym staję na baczność. Przyglądam się z zafascynowaniem publiczności. Wilgotne powietrze porusza miliardem drobnych listków ukrytych w ciemności. W mych chocholich oczach powoli rodzi się mały płomyk podekscytowania.
To jest scena, a ja skupiam na sobie spojrzenie miliarda istnień zamkniętych w ciemności. Nie wiedzą jak wyglądam, czują tylko mój dotyk, jaki daję im poprzez granie. Chcę, by poznały mnie przez muzykę, chcę zapanować nad powietrzem, które rozniesie melodię skruszonego serca na zewnątrz, tak, aby świat wśród jasności ujrzał ciepłą ciemność. Stał się moją widownią z zamkniętymi oczami. Pragnę ukryć swoją twarz, pragnę też pokazać im siebie. Pragnę się cieszyć, ale dziura w sercu pozwala mi tylko na radość z ciemności, jaką mam przed sobą.
Zdejmuję z pleców instrument, pewnie chwytam skrzypce. W drugiej ręce trzymam smyczek. Nabieram powietrza i zamykam oczy, ustawiając się w pozycji.
Echo cichnie.
Każdy wyczekuje tego jednego momentu, gdy włosie dotknie struny i choć ich bliskiego zderzenia nikt nie usłyszy, ich słowa zrozumie cała widownia.
Zaczynam grać. Poruszam żwawo ręką, spotkania następują jedno po drugim. Palce zaciskają się na strunach, dotykają ich, pokazują przyjemność ze zwykłego dotyku, po czym szybko odchodzą, zmieniając położenie. Bawią się napiętymi strunami, tak jak ja bawię się muzyką.
Jeden krok.
Palec ześlizguje się ze struny.
Następny.
Plecy dotykają ściany.
Kolejny.
Otwieram powoli oczy.
Fiołkowe spojrzenie czujnie obserwuje każdy ruch, stworzenie przypatruje się z przestrachem i zaciekawieniem. Moje serce uderza o żebra coraz szybciej, próbuję cofać się na tyle, ile potrafię, ale zimno powoli obejmuje każdą cząstkę ciała. Skrzypce przyciskam do piersi, traktując je jako jedyną obronę. Palce zaciskam na smyczku, nie mogąc oderwać wzroku od tych pustych oczu.
Jednak potwór siedzi, nie rusza się, nie idzie w moją stronę, nie atakuje — on po prostu siedzi, jakby zamienił się w białą figurkę z czarnymi paskami o fiołkowych oczach. Nie jestem pewna, czy powinnam się go bać, czy uciekać, czy walczyć. Nie wiem, co robić. Strach przed spojrzeniem paraliżuje mnie, mam ochotę nałożyć kaptur na głowę, skulić się i uciec jak najdalej. Zostać sama w swojej ciemności, potwór jednak, jakby czytając mi w myślach, na złość rozkłada się wygodnie na podłodze.
Może mam zwidy? Dlaczego jest tak spokojny? Aby na pewno go widzę?
— Zagraj jeszcze raz, Lilo.
Oddech mi przyspiesza, dłonie zaciskają się na torsie. Spojrzeniem śledzę nieruchomego potwora, próbując racjonalnie wszystko wyjaśnić. Czuję jak miękną mi nogi, a zimno ściany powoli zostawia ślady na nagich plecach.
Ma taki ciepły głos, jakby ktoś umieścił w nim słońce o zachodzie. Zamknął w klatce fioletowych oczu, które nie przestają mnie obserwować.
Ciało mimowolnie opada w dół, przesuwając się po murze. Potwór śledzi moje poczynania, ja też nie spuszczam z niego wzroku. Przyglądam się białej sierści, puszystym łapom, które tygrys wysunął przed siebie.
Nie mogę jednak wydusić z siebie nawet jednego słowa.
Tygrys ułożył pysk wygodnie na przednich łapach. Poruszam się spłoszona.
— Nie zrobię ci krzywdy. — Ciepły głos zakłócił ponownie ciszę.
Przełykam ślinę.
— Jes… — nabieram powietrza — jesteś prawdziwy? — odzywam się drżącym głosem.
— A jak myślisz?
Podkulam kolana pod brodę.
— Śmiejesz się ze mnie? — pytam cicho.
— Jestem tylko ciekawy, czy potrafisz w jeszcze coś uwierzyć.
Zerkam na potwora zaciekawiona i zdziwiona.
— A co jeśli nie? — odpowiadam, spuszczając wzrok na drewniany instrument.
Potwór milczy, obserwując skuloną mnie fiołkowymi oczami. Pochłania każdy skrawek bladego ciała, które przysłaniała tylko cienka, równie jasna sukienka. Ciemne włosy, opadają swobodnie na ramiona, zlewając się z przyciskanym instrumentem. Siedzę skulona, w starych, znoszonych bucikach pośrodku ponurej ściany. Wyglądam pewnie jak mała dziewczynka z zapałkami, zapatrzona w swój instrument.
Otoczona ciemnością, swoją — ciepłą — ciemnością, w którą tylko ja wierzę.
Podnoszę wzrok, gdy tylko słyszę, jak potężne ciało podnosi się. Zerkam wprost w ogromne tęczówki, wstrzymując oddech. Stworzenie poruszyło pyskiem, sprawiając, że jasna sierść stworzyła na karku śmieszną obwódkę.
Nie chcę pytać, czy muszę za nim iść, nie potrafię nawet tego powiedzieć. Widzę tylko, że dziwny stwór oddala się jak echo, które słyszę tutaj za każdym razem. Znika w ciemności, poruszając delikatnie pobliskim mchem. Wydaje się czymś zupełnie magicznym i nierealnym jak korytarz, w którym przebywam od tak dawna. Jakby ktoś zadbał o to, bym miała schronienie przed znienawidzonym światem. Podnoszę się ostrożnie, widząc, jak biała sylwetka powoli zanika wśród ciemności.
Chwytam smyczek i delikatnie przykładam włosie do strun. Jeśli nie mogę mu powiedzieć, żeby poczekał, to może zagram mu jak tego pragnął. Ciągnę smyczkiem coraz szybciej, coraz mocniej, jednak ciemność się nie zmienia. Echo cichnie, gdy tylko stawiam pierwsze kroki, jakby ktoś nagle zamknął je w klatce i zabronił mi towarzyszyć.
Ponawiam melodię, odchodzę od ściany, wyszukując spojrzeniem znajomego kształtu. Nic jednak się nie zmienia. Potwór zniknął.
***


Mam wyrzuty sumienia, serce nieprzyjemnie uciska w klatce piersiowej. Spoglądam na małą tarczę zegara, starając się uśmiechnąć. Nic jednak nie pozwala mi wyrzucić wspomnień z pamięci, nic nie pozwala mi spojrzeć na mamę w taki sposób, w jaki powinnam się jej odwdzięczyć za prezent.
— Podoba ci się? — pyta zaciekawiona, przekrzywiając głowę, jakby to miało w czymkolwiek pomóc w znalezieniu szczęścia na mojej twarzy.
Podoba mi się. Bardzo mi się podobał, od dawna go wyczekiwałam, jednak czy był on aż tak bardzo potrzebny? Czy rodzice poradzą sobie do końca miesiąca? Nie mogłam go dostać później? Przecież doskonale wiem, jak wygląda nasza sytuacja, wszystko słyszę i widzę. Nawet, jeśli przed sobą mam uśmiechniętą rodzicielkę — widzę. Widzę te zmęczone oczy, widzę tę prawdziwą radość i widzę, że i ona pragnęłaby, aby każdy z nas był szczęśliwy, mając wszystkie swoje malutkie marzenia spełnione. Może powinnam opowiadać o tańszych prezentach? Albo sugerować wspólne wypady? Może warto zastanowić się nad tym, czy nie chciałabym nauczyć się dobrze gotować? Patelni ostatnio złamał się uchwyt, przydałaby się nowa. Za niedługo są święta.
Naprawdę chcę pomóc.
Mimo że jestem wciąż młoda i wciąż słyszę, że powinnam się jeszcze bawić i uczyć, jednak to nie ma owoców, mamo. Nie widzę ich, prócz waszego uśmiechu, a przecież zawsze się uśmiechacie. Nawet, jeśli ciemność nie pozwala wam spać, a noce stają się łzami. Zawsze się uśmiechacie i brniecie do przodu. Dajcie szansę i mnie, nie sprawiajcie, że czuję się ciężarem, mając jedynie błahe marzenia.
— Podoba. — Kiwam głową, jakby jedną ręką wyrzucając myśli z głowy.
Mama wzdycha, pocierając moje ramiona. Czuję ciepło chudych dłoni, a po chwili czuję tę drobną istotę w swoich ramionach, doskonale wiedząc, że już prawie ją przerastam.
— Wszystkiego najlepszego, słońce.
Cichy szept dociera do moich uszu. Wyobrażam sobie jak przymyka oczy, jak pogłębia uśmiech, jak powoli zaczyna myśleć, że to naprawdę szkoda, bo przecież już dorastam. Ja również nie chcę o tym myśleć, z każdym dniem potrzebuję coraz więcej, z każdym rokiem chciałabym…
Przygryzam wargę.
Chciałabym jednak nie pomagać i wstydzę się tej myśli z każdą kolejną minutą swojego życia. Nic mi nie brakuje, nie mam wielkich planów, jestem spokojna. Tylko myśli powracając w te ciche dni, gdzieś odlatują. Jakby w jednej chwili dostały skrzydeł, oderwały się od ziemi i pognały przed siebie. Jakby stały się egoistami, pragnęły tylko mojego dobra. Nienawidzę tych marzeń, nienawidzę tych celów, nienawidzę dorosłości. Nie lubię, gdy muszę kłamać i wybierać. Wtedy zaczynam nienawidzić siebie.


***
Ściskam w dłoniach smyczek, podnosząc wzrok wprost w fiołkowe oczy.
— Przyszedłeś — szepczę, wykrzywiając wargi w lekkim uśmiechu.
— Zagrasz dla mnie, Lilo?
Białe stworzenie układa się wygodnie, wyciąga puszyste łapy. W myślach przywołuję obraz tygrysa. Ma takie piękne oczy, tak czyste i delikatne, jakby ktoś zamknął w nich wszystko, co dobre. Chcę by na mnie patrzył, obserwował i śledził. Jeśli jestem w stanie zamknąć się w tym cieple, to będę grać. Potwór nie spuszcza wzroku, czuję to, nawet stojąc twarzą do ściany i ustawiając skrzypce na ramieniu.
— Lilo? — Słyszę jego cichy głos, wydaje się jednak niższy i bardziej dziecięcy.
— Masz ładny zegarek — mówi ponownie, sprawiając, że na chwilę zatrzymuję się i zawieszam wzrok na ścianie przed sobą.
— Odwróć się, spójrz na mnie, Lilo.
Nie odwracam. Zamykam tylko oczy, siadając tyłem do potwora.
— Mój tata kochał zegarki — szepczę, czując nieprzyjemny uścisk w gardle.
— Kim jest twój tata?
Otulam się ramionami.
— Nie wiem, nie wiem, kim jest.
— Dlaczego?
— Nikt mi o nim nie mówi. Słyszałam tylko, że był zły.
— Lili…
— Nie chcę, żeby był zły — przerywam —  naprawdę nie chcę, bym musiała go mieć w głowie jako kogoś złego, chcę, by był dobry. Dlatego musiał lubić zegarki, prawda? Dlatego musiał być punktualny, dobry i elegancki, dlatego musiał zapinać ciężkie zegarki na swojej dużej dłoni, musiał je, on po prostu musiał mieć coś dobrego, coś własnego, rozumiesz? Jestem pewna, że to były zegarki…
— Lili…
— Nie, proszę.
— Odwróć się i zagraj dla mnie, Lilo.
— To krępujące, czuję się, jakbym miała pustkę w głowie.


***


Nigdy nie jest tak źle, jakby wszystkim się wydawało. Nigdy również nie czuję się przytłoczona, czy też obezwładniona. Czuję się dziwnie wolna, gdy tylko jestem głośna. Nie lubię ciszy, kocham ją przerywać. To sprzeczne, to dziwne, ale nie potrafię sobie wyobrazić dnia bez delikatnego uśmiechu. Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że nie mogłabym pomóc.
Kreślę zawijasy w zeszycie, podkreślając terminy podane przez nauczycielkę. Bazgram na marginesie niekształtne wykrzykniki, znaki zapytania i gwiazdki. Choć myślami jestem gdzieś dalej, nie zdarzyło mi się nie nadążyć za tym, co jest na tablicy. Nigdy nie nazwałabym tego podzielnością uwagi, nigdy również nie powiedziałabym, że jestem pilna. Doceniałam tylko spokój, w którym nie musiałam wychodzić poza szeregi i stawać przed wszystkimi. To nie tak, że byłam nieśmiała, zawsze boję się, że gdy tylko moja wypowiedzieć będzie za krótka, ktoś inny wyląduje na moim miejscu. Pani wpisze jedynkę, a ja będę zadręczać się znowu, że odpowiadałam zbyt krótko. Czasem mam jednak myśli, aby samej się zgłosić, wtedy jest bardzo niezręcznie. Klasa milczy, a w mojej głowie wiruje multum myśli. Czy powinnam? A co jeśli nawalę i zepsuję humor nauczycielce? Albo co gorsza źle odpowiem i zasmucę mamę złą oceną? Nie lubię takich sytuacji, serce wtedy zaczyna przyspieszać, spuszczam wzrok, bojąc się spojrzeć w twarz pani.
To również nie tak, że nie mam z kim porozmawiać. Po prostu nie rozmawiam o sobie, naśladuję jedynie tematy, bawię się w pytania, sprawiając, że ludzie lubią ze mną przebywać. Nie jestem toksyczna, nigdy ich też nie krytykowałam, mam świadomość, że sama zrobiłabym to gorzej, że coś mi umknie i ich skrzywdzę. Nie ingeruję, po prostu jestem i obserwuję. Dlatego też nie wiem, kto jest dobry, a kto zły.
Taki Kamil z najniższymi ocenami, dobrze gra w koszykówkę, uczy przecież młodsze roczniki. Wtedy się uśmiecha i żartuje, chociaż często przeklina. On nie jest zły, ani dobry. Marta, która zawsze znajdzie jakąś negatywną informację o wszystkich też nie jest do końca zła. Gdyby była, nie zrobiłaby ściąg dla swoich koleżanek. Nie wstawiłaby pliku na grupę z testem z dawnych lat. To nie do końca tak, że nikt ich nie lubi, że plotkują i wyzywają. To również nie do końca jest tak, że ktoś cichy jest dobry. Przecież sama zdaję sobie sprawę, ile złego wyrządzam swoim milczeniem. A jednak w nic nie ingeruję, trochę się boję.
Tylko nie wiem czy siebie, czy innych.
— Lilia, zerkniesz na to?
Podnoszę wzrok, uśmiechając się delikatnie. Kiwam głową, chwytając niebieski zeszycik.
— Słyszałam, że udało ci się dobrze rozwiązać to zadanie, a ja po przerwie pójdę do tablicy — powiedziała Kinga, przeczesując palcami włosy ze zdenerwowania.
— Znowu będzie mnie męczyć, jak to zrobiłam — westchnęła.
— Nie ma problemu. — Otwieram również zeszyt i biorę w dłoń różowy podkreślacz. Geografia nigdy nie była dla mnie trudnym przedmiotem, z roku na rok stawała się czymś ciekawszym, nawet zapragnęłam się go uczyć w liceum. Dlatego mogli liczyć na moją pomoc, tak, jak ja mogłam liczyć na kogokolwiek z klasy w innych przedmiotach. Kinga również nie była idealna, nigdy nie potrafiła powstrzymać języka i zawsze się denerwowała, gdy tylko coś zabrzmiało nie tak. Dlatego zawsze milczałam i kolorowałam jej podkreślaczem w zeszycie, dodając swoje notatki. Nigdy nie chciałam, by z mojego powodu zniszczyła sobie dobry humor. Różowy odcień wydawał się do tego odpowiedni, a malutki kotek, którego rysowałam, zawsze wywoływał uśmiech na jej ustach.
— Jesteś niesamowita, wiesz? — powiedziała, odbierając swój zeszyt.
— Powinnaś chodzić do jakiejś szkoły plastycznej, masz talent! — wykrzyknęła, zeskakując z ławki i rzucając mi ostatnie spojrzenie.
Nic nie odpowiedziałam, zgrabnie się uśmiechając. Nie jestem niczyim wrogiem, nie jestem również niczyim przyjacielem. Po prostu siedzę tutaj, mając wspólny język ze wszystkimi. Z wiekiem jednak coraz bardziej pragnę, by ktoś mnie nienawidził.


***


Ponure chmury zasłoniły księżyc. Obserwuję czujnie, jak nasz płot powoli zlewa się z linią lasu. Ciemność roztacza się u dołu, powoli sunąć w górę, aż do samych koron drzew. Nie potrafię już odróżnić gatunków, brzozy zlewają się z małymi akacjami, a akacje z lipami. Wszystko tworzy jedną całość — ciemność, w którą lubię wchodzić każdej nocy. Mam tylko jedną tajemnicę, którą skrywam przed wszystkim. Są nimi skrzypce i muzyka, to małe szczęście, pozwalające przez chwilę poczuć się w centrum, poczuć prawdziwą przyjemność, nie sprawiając nikomu krzywdy. Jestem tam tylko ja i tajemniczy stwór, nikt więcej. Ciemność kryje mały grzech, na który się zdecydowałam.
Podwijam koszulę nocną, przeskakując przez zawalone kawałki korytarza. Graffiti kończą się wraz z kolejnym zakrętem, stare, poszarpane materace zostają gdzieś w tyle. Gdyby ktoś nie obawiał się wejścia głębiej, pewnie wśród zawijasów odkryłby to jedno miejsce. Tak cudowne i tak magiczne każdej nocy. Nikt tutaj nie zagląda, za dnia przewijają się tylko nieliczni, którzy szybko oddalają się ze środka lasu, kryją gdzieś w pagórkach, robią ogniska na pobliskiej polanie. Gdy pada deszcz, niektórzy przychodzą tutaj, otuleni kapturami i kurtkami, podśmiechując za dnia, pozbawiając się pierwszych pocałunków. Nigdy im tego nie zabraniałam, nigdy też za to nie karciłam. Czasem tylko wysłuchiwałam, siedząc na samym końcu korytarza. Byłam niezauważalna, cichutka, a oni zazwyczaj byli szczęśliwi. Nawet jeśli płakali, to za chwilę potrafili się wesoło roześmiać.
Ustawiam swój mały lampion, który znalazłam kiedyś w którymś z korytarzy i wyciągam kolejną świeczkę z niewielkiego pudełka schowanego w reklamówce. Nie lubię jaskrawego światła z telefonu, nie lubię, gdy ta zimna biel towarzyszy mi przez ten okres czasu. Ciepły płomień wydaje się czymś zupełnie innym, wydaje się towarzyszem, który mnie rozumie.
Słyszę za sobą ciche kroki, odwracam się niemal natychmiast.
— Zagram dzisiaj dla ciebie — mówię, usadawiając się  na ziemi naprzeciwko lampionu.
Potwór zbliża się w moją stronę, siada spokojnie, wyciągając łapy do przodu. Robi tak za każdym razem odkąd się poznaliśmy. Rzadko mówi, raczej pyta, chyba lubi milczeć. Prosi mnie tylko, bym grała, może go to też uspokaja? Może też chce poczuć się szczęśliwy? Nie odmówię mu, nie ważne, co się stanie. Jeśli mogę kogoś uczynić szczęśliwym, choć troszkę — nie mogę przecież tego tak zostawić.
— Co dzisiaj zagrasz? — pyta pierwszy raz.
Odwracam się w jego stronę zaciekawiona. Jak to, co zagram?
— Za co będziesz cierpieć?
Cierpieć? Obserwuję go czujnie, śledząc niewzruszone fiołkowe oczy.
— Nie rozumiem — odpowiadam szczerze, sprawiając, że piękne oczy na krótką chwilę odwracają się ode mnie.
— Graj, Lilo — mówi cicho, któryś raz już dziecięcym głosem. Nie wiem, dlaczego, ale czuję pod powiekami pierwsze łzy. Obraz staje się szklisty, biała sierść miesza się z jasno fioletowym odcieniem.


***


Wyciągam mały notatnik, wpisując zapamiętane zadanie domowe, którego nie zdążyłam zanotować w zeszycie. Podkreślam stronę i numer ćwiczenia, jednocześnie słysząc znajomy śmiech.
Podróż autobusem nie jest czymś złym, jednak od samego początku staram się unikać jak najwięcej znajomych twarzy. To nie tak, że ich nie lubię, to również nie tak, że mnie nudzą. Po prostu te kilka minut przejażdżki poświęcam obserwowaniu ulic i słuchaniu muzyki. Wyobrażam sobie różne scenariusze, jestem sam na sam ze swoimi myślami, nikt mi przeszkadza, nikt nie zakłóca spokoju.
Spuszczam wzrok. Wcale nie zaczynam się odsuwać, prawda? Dla nich przecież jestem szarością, kimś przeźroczystym, który jedynie odbija ich piękne oblicze. Lustrem, nie mającym żadnej wartości jako przedmiot, tym bardziej człowiek. Co z tego, że mnie lubią, co z tego, że nie ma żadnej osoby, która by mnie nienawidziła, skoro nikt nie zna mnie naprawdę?
Kręcę głową, wyciągając słuchawki z torby. Następny autobus mam za pięć minut, poczekam. Nic się nie stanie, jeżdżą wystarczająco często.


***
— Wiesz, gdy dorosnę zostanę kimś — mówię, odkładając smyczek obok lampionu. Biała sierść przyjemnie łaskocze w nagie uda. Głaszczę ciężki pysk, obserwując nikłe cienie wśród mchu.
— Kimś? — senny głos odpowiada mi po dłuższej chwili.
Kiwam głową zadowolona.
— To kim? — pyta tygrys, nie podnosząc na mnie wzroku.
Marszczę brwi, wzdychając ciężko.
— Na pewno nie sobą. Tak chciałabym, być kimś dla kogoś, aby i mnie chciał poznać. Tak naprawdę, tak odkryć to, czego sama nie jestem w stanie. Może wtedy nie czułabym tego dziwnego ciężaru, który za mną chodzi?
Przymykam oczy, nie przestając głaskać sierści zwierzęcia. Jestem niemal pewna, że nie zrozumiał, o co mi chodzi, nie potrafiłby przecież wejść w moje myśli i odgadnąć wszystkie tajemnice wewnętrznego świata. Nie mógłby pokonać strachu przed każdą decyzją. Doskonale rozumiałam, że to nie działa w ten sposób. Prawdopodobnie dlatego to tak bolało i sprawiało, że nie potrafiłam komukolwiek powiedzieć, co tak naprawdę chodzi mi po głowie.
Dlatego byłam zawsze tą złą, o której nikt nie miał zdania. Choć nie przyklejali do mnie karteczek, nie zamykali w szufladach, doskonale wiedziałam, że gdzieś tam nie potrafią podejść bliżej, nie chcą tego zrobić, bo nie wydaję im się ciekawa. Interesują się mną tylko w pojedynczych sytuacjach, tylko przy okazji, tylko na parę minut — zawsze znajdzie się coś ciekawszego od nikogo, kto tylko na malutką chwilę poruszył tę niewzruszoną taflę wody. To dziwnie zabawne i smutne jednocześnie. Sama kiedyś zdecydowałam, że tak będzie prościej, to dlaczego teraz z każdym dniem mam coraz więcej wątpliwości? Dlaczego czuję, że się duszę w tym ogromnym takcie?
— Nie myśl o tym za dużo, Liliano.
Zerkam z ciekawością na ogromnego potwora.
— Za niedługo będę wracała do domu — mówię od niechcenia, chcąc wyrwać się z ponurych myśli.
— Zagrasz znowu?
Nim kiwam głową, słyszę kolejne ostre słowa zakłócające ciszę. Podskakuję wystraszona, odruchowo zakrywając dłońmi lampion. Zerkam na swoje kolana, jednak nie potrafię wyczuć puszystej sierści. Odwracam się, by ujrzeć choć znikający cień, ciemność jednak przysłania korytarz, a promyki ognia nie pomagają mi odnaleźć potwora. Zniknął? Dlaczego tak szybko?
Kichnięcie zakłóca ciszę, za nim kolejne i następne. Ktoś wchodzi głębiej, klnąc na wszystkie strony świata. Szura dużymi butami po ruchomych kamyczkach, te większe stukają kopnięte o kolejne fragmenty korytarza. Dmucham szybko w malutki płomyczek, zamykając się w ciemności. Przyciskam chude ciało do mchu, czując na nagich barkach zimno muru. Nie boję się, nie boję się — nie chcę, by ktoś mnie znalazł, by ktoś odkrył, że to miejsce jest tak magiczne. Oddech staje się płytki, gdy obcy idzie coraz głębiej. Raz śwista, raz klnie, raz milczy, ale wciąż idzie, a jego kroki słychać po całych korytarzach.
Nie wiem, co się stało na zewnątrz, ale jestem świadoma tego, że nie mogę tutaj długo zostać, również muszę wrócić.
Białe, zimne światło ląduje na przeciwnej ścianie. Mężczyzna świeci latarką w telefonie, starając się prawdopodobnie wyszukać stąd drugiego wyjścia. Nie ma go, myślę. Szukałam go tyle czasu, to ślepy zaułek. Droga bez wyjścia, tylko moja droga i tylko mój korytarz. Podkulam cicho kolana pod brodę, próbuję uspokoić oddech i pozostać nieruchomą.
Gdzie potwór? Dlaczego nie ma go teraz, gdy jest tutaj potrzebny?
Zaciskam wargi, widząc jak światełko odbija się od moich butów.
— Tak sądziłem, że kogoś słyszę — radosny głos rozbrzmiewa mi w uszach. Światło latarki sunie po ciele, aż w końcu mnie oślepia. Gdy odruchowo zasłaniam dłońmi oczy, chłopak zatrzymuje się.
— Liliana? — mówi już ciszej, jakby zszokowany. Nie chcę mu odpowiadać, nie poznaję go, ani głosu, ani kroków. Nie widzę przecież twarzy.
Chłopak nagle przyspiesza, światełko znika mi z oczu, ląduje gdzieś obok, jakby zostało wyrzucone. Słyszę ciężki oddech, który po chwili nieprzyjemnie chucha mi w ramiona.
— Wszystko w porządku? — pyta zmartwiony, próbując odsunąć dłonie z twarzy. Czuję małe ręce zaciskające się na nadgarstkach, czuję ich wyraźny uścisk. Niechętnie poddaję się, podnosząc wzrok wprost w twarz obcego.
— Krwawisz — szepcze, wystraszony.
Obserwuję czujnie brzydkie, brązowe tęczówki. Kosmyki opadających włosów na czole i zmarszczone brwi. Te oczy wydają się jednak brzydko-ciepłe, jakby widział we mnie coś, co powinno zostać naprawione.
— Lili? — Próbuje ponownie nawiązać kontakt. Nie odpowiadam, wpatruję się tylko w niego zaskoczona.
— To ja, Kamil, chodzimy razem do klasy, tak? Liliana? Co się stało?
Nie odpowiadam, obserwując, jak jego oczy zamykają się na chwilę, po czym wbijają się we mnie, jakbym zrobiła coś złego.
— Wszyst… — przełykam ślinę — wszystko w porządku.
Teraz jest wściekły. Zrzuca z siebie kraciastą koszulę, męcząc się jeszcze z ostatnim guzikiem, którego zapomniał odpiąć. Klnie jak szewc, raz wpatrując się we mnie przepraszającym wzrokiem, raz wzdychając ciężko. Mrugam oczami zupełnie zdezorientowana.
— Ubierz to. — Nakłada mi kurtkę na ramiona, po czym przeczesuje drżącymi dłońmi włosy.
— Wszystko w porządku…
— Wiem — szepcze, spuszczając wzrok.
Zamykam usta, przygryzając wargę. Pierwszy raz od dawna czuję pieczenie, które drażni ramiona. Nieprzyjemny ból roznosi się po ciele, a ja wykrzywiam wargi w delikatnym uśmiechu.
— Naprawdę. — Próbuję go pocieszyć, widząc, że czuje się zmieszany.
— Nie wiedziałem, przepraszam.
Nie masz za co przepraszać, myślę. Nic przecież nie zrobiłeś, niczym nie zawiniłeś, więc dlaczego przepraszasz? Dlaczego się boisz i dlaczego ściskasz dłońmi połówki swojej koszuli, naciągając je silniej na moje ramiona? One tylko pieką, za długo grałam, nic więcej. Nie musisz się tym przejmować, nie musisz się martwić i płakać. Nie płacz, bo czuję się winna.
W tej ciemności tylko ja miałam cierpieć.
Przesuwam spojrzeniem po chudych dłoniach wplecionych w koszulę, po chwili jednak zauważam smyczek leżący między nami. On nie patrzy na mnie, Kamil wpatruje się w smyczek, jakby znalazł coś, co go przeraża.
— Gdzieś tu był mój przyjaciel — mówię cicho. — Uciekł zanim przyszedłeś.
Dłonie zsuwają się po materiale, czupryna unosi się, zerkając na mnie. Te oczy nie są już złe, nie są nawet smutne, mają taki dziwny znajomy wyraz, jakbym już gdzieś je widziała. Chce coś powiedzieć? Pomóc mi? Dlaczego tutaj tak siedzisz? Przecież jedynie się spotkaliśmy, jedynie mnie znalazłeś, nic więcej. Wolałabym być tutaj sama, wolałabym, żebyś już sobie poszedł, a jednak siedzisz i wpatrujesz się we mnie oczekująco. Nie mam pojęcia co powiedzieć, na co odpowiedzieć, nie znam twoich myśli, kojarzę tylko to spojrzenie.
Spojrzenie kogoś zranionego i samotnego.
— Dlaczego? — Z trudem wypowiada to słowo, próbując nie zerkać na smyczek.
Jak to dlaczego? Uśmiecham się, obejmując ramionami dłońmi. Pod opuszkami palców czuję pojedyncze wypukłości, niektóre jeszcze szczypią, gdy tylko ich dotykam.
— Byłeś kiedyś kimś? — pytam, widząc, jak rozmazują się brzydkie oczy. Pierwsze łzy przysłaniają obraz, po chwili zlewając się z czarnym tuszem, który spływa po bladych policzkach.
— Co się z tobą stało?
Cichy szept dociera do moich uszu. Ściskam mocniej ramiona.
— Chciałam tylko być szczęśliwa — odpowiadam, spuszczając głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz