niedziela, 3 września 2017

Kim jesteś, Emily? - Dlaczego jestem nikim?

   Część pierwsza: lato


   Kiedyś ktoś powiedział, że nie potrafi zrozumieć tej malutkiej dziewczynki, którą byłam, poznać charakteru, poznać nową mnie, a może jednak tą starą? Sama już nie wiem, jaką maskę przybieram, nie wiem, czy obydwie nie zmieszały się ze sobą, tworząc osobny jeden fragment. Tak jakbym stała się czymś i nikim zarazem.
   Kim jestem?
   Nie potrafię odpowiedź na to pytanie, to głupie. Doskonale wiem, jak mam na imię, wiem, że mam siedemnaście lat, znam miejsce urodzenia, jednak prócz swojej matki i siostry, nie poznałam żadnych krewnych. Tak, jakbym ich nie miała. Możliwy jest taki stan rzeczy, w każdym razie nawet mnie nie interesują, jeśli ktoś już mnie odrzucił, nie będę pchała mu się w ramiona, by mnie przyjął i zaakceptował. Mam swoją dumę. Wykształtowała się ona prawdopodobnie z wiekiem, a wraz z nią moje spojrzenie na otaczający świat.
   Kim jestem?
   – Teraz ci lepiej?
    Słyszę ten charczący w uszach głos, choć dudni mi w głowie, a kolorowe gwiazdki wariują przed oczami, uśmiecham się. Cóż innego mogę zrobić, skoro i tak wszyscy inni mają mnie za wariatkę, lub totalne przeciwieństwo ich wyobrażeń. Upadam na asfalt, czuję jak moja głowa uderza o nierówne podłoże. Odwracam się na bok, próbując wstać — na marne. Śmieszne, skoro jestem śmieciem, powinnam wraz z większym podmuchem wiatru polecieć do góry, wprost do nieba. Ziemia, posługując się grawitacją, uparcie stara się mnie utrzymać tutaj, w tym miejscu. Krztuszę się krwią, metaliczny posmak wypełnia usta i choć się do tego przyzwyczaiłam, nie mam zamiaru udawać słabej. Wręcz przeciwnie, mimo że jestem słaba, pragnę udawać silną.
   – Bartek, odejdź – mówię nadal twardym głosem w stronę dzieciaka, który przerażony trzymając w zaciśniętych ramionach paczkę chipsów, wpatruje się w stojącego nade mną mężczyznę. Jedną, małą paczkę chipsów. Jego zarumieniona wcześniej twarz, stała się nagle blada. Nie chcę widzieć tego przerażenia w oczach, cholera. Muszę wstać inaczej ten widok, na zawsze utknie mu w pamięci. Zaciskam dłonie w pięść i podnoszę się lekko. Nadal kręci mi się w głowie.
   Kim jestem?
   Znowu pytam sama siebie, kątem oka spoglądając na dzieciaka. Też kiedyś taka byłam: wystraszona, mała, bezradna. Mnie nikt nie ochronił, ludzie zaczęli sobie o mnie przypominać, gdy już widziałam za dużo. Wtedy, gdy znalazłam się w pułapce bez wyjścia, wtedy zaczęli mnie lubić i zauważać. Jakbym wcześniej była dla nich niewidzialna. Wykrzywiam usta w szerokim uśmiechu. No przecież nikt teraz by mnie nie poznał. Nie pozwolę skrzywdzić tych małych bachorów, nie pozwolę im uronić choćby jednej łzy, cierpieć i żyć tak jak ja – na krawędzi. Kaszlę, po chwili jednak kucam na ziemi.
   Gdy tylko zdołałam się wyprostować but oprawcy wbił mi się w kręgosłup. Nie upadłam, podparłam się ręką.
   – Mała, leż spokojnie – słyszę znowu ten dziwny głos. – To nie ty masz tu zapłacić, ale ten gnojek.
   Nienawidzę go, a bardziej czuję do niego niechęć, choć po części potrafię zrozumieć jego agresję i zachowanie. Zrozumieć, jednak nie popierać, ludzie bardzo często mylą te słowa. Przygryzam wargę i gwałtownie się odwracam, mężczyzna zachwiał się, a ja wykorzystując okazję, podbiegłam do chłopca i chwyciłam go za rękę. Miałam mało czasu, nie przemyślałam tego. Jednak nie potrafiłam się zatrzymać, Bartek zresztą także dorównywał mi kroku. Nie mogłam walczyć z oprawcą, nie miałam czym. Nie jestem głupia, choć reszcie ludzkości łatwiej jest mnie tak nazywać, cóż sama nie wyprowadzam ich z błędu, tylko brnę dalej w tę grę. Zgodnie z ustalonymi przez środowisko zasadami idę przez nie, zachowując się tak, jak tego chcą. Jestem żywą marionetką, taką, jaką stworzył mnie świat. Ta parszywa rzeczywistość.
   Zatrzymuję się wraz z Bartkiem pod przystankiem. Spoglądam na chłopca, oglądając dokładnie jego twarz. Pytam, czy nic mu się nie stało. Mały z zaróżowioną od wysiłku twarzą — zaprzecza, kręcąc głową. Po chwili jednak z niebieskich oczu wypływa jedna, malutka łza.
   – Nie płacz.
   Przytulam go do siebie, niech schowa głowę w mojej koszuli. Niech nie patrzę wprost w te szkliste już oczy. Zawiodłam. Znowu popełniłam błąd. Znowu rzeczywistość udowodniła mi, że jestem za słaba.
  – Krr... wawisz. – Do mych uszu dobiega wystraszony głos dziecka. Racja, sięgam dłonią do ust, a po chwili dotykam nią łuku brwiowego. Czuję na palcach nadal płynną substancję.
  – Przepraszam, nie chciałem ukraść, po prostu...
  – Nic się nie stało. – Uśmiecham się szczerze, odrywając jego twarz i spoglądając w czerwone oczęta. - Następnym razem możesz przecież przyjść do mnie. Jestem twoim opiekunem.
  – Pani Ela, by się nie zgodziła.
  Widzę, jak spuszcza wzrok. Widzę, jego bezradną, wychudzoną sylwetkę. Widzę wystające spod podwiniętych rękawów koszulki fioletowe siniaki. Powstrzymuję się, by nie kląć jak szewc, samokontrola to podstawa. Wciąż muszę to sobie powtarzać i wciąż muszę sobie wmawiać, że nie zatłukę tych cholernych ludzi.
  – Nie jestem panią Elą, Bartek. Proszę, spójrz na mnie. Nie zostawię was i będę was chroniła, nie ważne co złego zrobicie, nie ważne jak wielką krzywdę mi zadacie, czy jak bardzo będziecie to chcieli ukryć. Ochronię was, ponieważ wiem doskonale, jak to jest zostać całkiem samym. Słyszysz?
  Mój wychowanek kiwa głową, wiem, że nie zrozumiał wszystkiego, co powiedziałam, wiem także, że połowy tych słów nie zapamięta. Jednak mimo to, nie potrafię go zostawić. Jestem pieprzoną egoistką, nawet nie wiem, czy robię to ze względu na niego, czy samą siebie. Brak ich łez sprawia, że czuję się szczęśliwa. Tak. Prawdopodobnie chodzi o moje własne szczęście.
  – Jesteś miła.
  Mrugam oczami. Nie. Nie. Nie – chcę powiedzieć, jednak tylko się uśmiecham. Nowa maska wygrała, stara bije się z myślami. Nie jestem miła, Bartek. Jestem okropna, jestem osobą, której duma i egoizm nie pozwala was zostawić. Jestem potworem, który doskonale dostosował się do społeczeństwa, zdobywając ich miłość i nikły szacunek. Potworem. Bestią skrytą wewnątrz swojej psychiki, której nikt jeszcze nie poznał, a sama kryję ją uparcie przed światem. Nie jestem miła. Kłamstwem byłoby mnie tak określić, jestem dostosowana. Słowo „dostosowana" idealnie oddaje mój stan.
  Głaszczę włosy chłopca.
  – Chodź, kupię ci lody, skoro chipsy już straciłeś.
  To była błahostka, taka drobna rzecz, przez którą dałam się uderzyć w twarz, zasłaniając swym ciałem tę wątłą sylwetkę. Powinnam coś zrobić ze swoim wyglądem, a przynajmniej się umyć, aby nie straszyć ludzi na ulicy.


  Grawitacja znowu przytrzymała mnie przy ziemi. Choć nie jednego śmiecia już dawno wypuściłaby ze swych objęć i uniosła ku niebu, więc kim jestem?

x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz