czwartek, 30 marca 2017

Mała perfekcja

        Mały chłopiec łapczywie łykał powietrze. Szklanym wzrokiem obserwował cień ukochanej osoby stojącej nad nim. Targające nią emocje odbiły się w obłąkanym spojrzeniu, które przeszywało go na wskroś.
        Był kolejnym dzieckiem (nie)perfekcji.
        Drgnął, gdy snopy światła dorwały się do źrenic, wypalając na nich białe plamy, próbując dostać się haniebnie do środka. Bolało. Próbował się podnieść, próbował unieść głowę, aby dosięgnąć urojonego łyku tlenu. Bolały go oczy, jakby nagle coś zabierało mu światło. Otwierał popękane wargi. Resztkami sił podnosił ciężki język.
        Zniknęła.
        Wyprężył się, światło poraziło rozwarte tęczówki. Nie krzyczał. Urządzenie miarowo wystukiwało kolejne parametry, linia odbijała się od niewidzialnych ścian na ekranie. Nagle chłopak zesztywniał, jego ciało odmówiło posłuszeństwa. To była jedna chwila, w czasie której zamykając oczy przestraszył się malutkiego motyla z połyskującymi skrzydłami.     
        Zniknęła.
        Nie lubię tej maski na twarzy, myśli dziecka szeptały w stronę obcego.
        Nie lubię pary, ona oznacza, że oddech się dusi. Myśli dziecka należącego już do innego świata, spotkały się z Perfekcją, która musnęła białą pościel drobnymi nóżkami, strzepnęła resztki pyłku ze skrzydeł i obserwowała. Obserwowała jak ściśnięty strachem chłopiec, próbował powiedzieć coś więcej. Wydusić jedną prośbę, skierowaną w stronę motyla.

⚜⚜⚜

        O malutkim miasteczku krążyły legendy wśród targów. Mieszkańcy pobliskiej wsi zastanawiali się, czy aby dobrym określeniem jest nazywanie ulicy, na której stało ledwo kilkanaście domów małym miastem. Nikt jednak nie interesował się tą sprawą nad wyraz. Ludzie jedynie rzucali ciekawe spojrzenia na ciągnącą się żwirową ulicę wśród pól.
        Brak jakichkolwiek urzędów budził zaciekawienie wśród sprzedawców. Codziennie, gdy jedna z tajemniczych kobiet pojawia się na targu szeptali między sobą, pochylali się nad ladami i zawzięcie próbowali rozwiązać zagadkę. Wszyscy jednak jak ręką odjął nie zbliżyli się o krok, nie przeszli przez ruchliwą autostradę, aby zobaczyć na własne oczy w jakich warunkach żyli tam ludzie.
        Legendy krążyły od człowieka do człowieka. Opowieści nieprzyjazne, pełne upiornych komentarzy i złośliwości ludzkiej coraz bardziej zagłębiając się w sedno problemów.
        Malutkie miejsce, z przyzwyczajenia, nazywane miasteczkiem skrywało coś więcej niż tylko kilkudziesięciu mieszkańców. Każda istota wiedząca o tej niecodzienności bała się jednak spytać: co to takiego było? Co kryło się za autostradą wśród rozciągających się pól?
        Nikt nie chciał wiedzieć. Zakrywali uszy rękoma, a gdy zaszła taka potrzeba zamykali oczy, aby nie widzieć rzeczy, których nie potrafili wyjaśnić. Unikali, lecz z upiornym uśmiechem potrafili szydzić z obcych z drugiej strony autostrady.
        Pewna kobieta również to wiedziała, była świadoma faktu, że dla innych jest zwyczajną niewiadomą, która ich przeraża, niepokoi. Jest strachem w oczach normalnych ludzi, małą, ciekawą zabawką, wśród tych, którzy lubili maskować niepokój szydząc z innych. Gabriela stała się jedną z kolejnych, którzy zapragnęli wyrwać się z chorego obłędu. Należała do tych, którzy pragnęli uwolnić się ze szponów codzienności, zbuntować się wobec niewidzialnej siły nawiedzającej miasteczko. Potęgi, wobec której jedynie małe dzieci nieskalane codziennością i wciąż wierzące w baśniowe fantazje, potrafiły zachować dystans i napawać się jej pięknem.
        Gabriela czuła się jednak przytłoczona, zniewolona, zaplątana w coś zupełnie większego, jakby Ktoś odbierał jej resztki energii.
        Podniosła wzrok na tarczę zegara. Spojrzała na malutkie wskazówki zamknięte w okrągłym, białym kole. Przesuwające się powoli na zniszczonym mechanizmie. Od linii do kolejnej kreski tak w kółko, bez końca. Wirowały w spowolnionym tempie, odmierzając czas.
        W głowie słyszała małą kukułkę, która co pół godziny wyrzucała swe piórka z małego otworu. Wyobrażała sobie, że zamiast cichego zgrzytu, słychać piękny i donośny dźwięk. Widziała oczami wyobraźni pięknego ptaka, który wychodził z ciemności na kilka sekund. Wpatrywał się w nią szklanymi oczkami. Pazurami z drutów wbijał się w jeden drążek.
        Piórka latały, gdy zegar próbował wydawać jęki co pół godziny. Kukułka zniknęła w ciemności, nie mogąc oderwać się od zniszczonego wnętrza. Za każdym razem uderzała w deskę, która znajdowała się w otworze. Uderzała. Uderzała bez końca, wyrzucając z siebie ostatnie piórka, miażdżąc kruche, sztuczne ciało i krzywiąc szpony. Wydawała coraz cichsze dźwięki, jakby szeptała ostatkiem sił, próbując wpatrywać się w nią szklanymi oczami.
        Była stara i zniedołężniała. Malutka kukułka w starym zegarze. Była niepotrzebna i zniszczona. Nie chciała mieć tego przedmiotu już tutaj.
        Popielate piórka fruwały pod zawieszoną konstrukcją. Delikatnie muskały drewniane deski na podłodze. Przesuwały się dmuchane oddechem wiatru, jednym pchnięciem unosiły się i zmieniały położenie. Latały, jakby odzyskały swoją wymarzoną wolność. Oderwane od zgniłego ciała mogły wreszcie zaczerpnąć tchu. Jednego, który kończył się, gdy dotykały mokrej kałuży.
        Nie chciała tego wazonu. Był zbyt okrągły i bez wyrazu. Przeźroczysty, odsłaniający brudne łodygi polnych kwiatów. Brzydko ozdobiony, obrzydliwie śmierdzący starą wodą, którą teraz nasiąkało drewno ułożone na podłodze.
        Strumyki moczyły wolność piórek. Woda sprawiała, że robiło jej się przykro, nie powinna była przewracać wazonu. Te popielate resztki skrzydeł powoli nasiąkały smrodem i zgniłą zielenią. Nie powinna była wsadzać kawałka deski do otworu, ale kukułka zaczynała ją denerwować. Wrzeszczała i skrzeczała, stukała, ogłuszała spokój niepiękną melodią.
        Musiała po prostu zapewnić sobie ciszę.

⚜⚜⚜

        Poranne promienie uderzały w okna, budząc szybko mieszkańców. Dzieci wypełzały z łóżek, mężczyźni poprawiali różne torby na ramionach lub w dłoniach. Kobiety biegły po ciepłe bułki na śniadanie swoich pociech. To było malutkie miasteczko — kilka ulic, wąskie przecznice, ciasno ustawione, wysokie kamienice, ogrodzone autostradą z prowizorycznymi murami przed dźwiękiem, pośrodku pól, na wyżynach, które pachniało pszenicą, kroplami wczorajszego deszczu. Specyficzna woń unosiła się, docierając do każdego zakamarka, wchłaniała się w stare mury odnowionych mieszkań. Wkradała na klatki schodowe z zielonymi zdobieniami. Pukała do drzwi.
        Za każdym razem.
        Cichutko niczym piąstka małego dziecka.
        To było malutkie miasteczko ze starymi domami i drewnianymi schodami na klatkach. Wyremontowane jedynie na zewnątrz. Ukryte wśród szmeru zbóż i szumu aut, pominięte przez kierowców spieszących się do pracy. Zlekceważone przez matki niosące na barkach zbyt dużo obowiązków.
        Opanowane przez wyobraźnię małego dziecka, wtedy gdy dwie wskazówki łączyły się w jedno, a nieporadna kukułka wychodziła na światło dzienne.
        Nim jednak gospodarz odwiedzał wszystkie domy, nim malutka piąstka pukała do drzwi, wszyscy w każdy poranek przesiadywali w kuchni. Niczym dobrze zaplanowany kadr, zachowywali się niemal wyjątkowo. Gabriela niestety pierwszy raz od dłuższego czasu, czuła, że nie panuje nad swoimi emocjami. Coś kryło się tuż za rogiem, jakby czekając na właściwy moment. Obserwowało ją, odkąd popełniła pierwszy błąd.
        Coraz bardziej osaczona nie potrafiła funkcjonować normalnie. Przerażał ją fakt, że wobec rodziny nadal była niczym. Jakby więzi w miasteczku nie istniały a liczyła się tylko perfekcja.
        — Spakowałam ci już wszystko — powiedziała, otrząsając się z rozmyślań i podając córce plecak.
        Córka uśmiechnęła się szeroko, myślami jednak błądząc obok kolejnego spotkania ze znajomymi. Radio zagłuszało mamrotanie ojca czytającego kolejną gazetę. Młoda gospodyni wycierała dłonie w fartuch, kątem oka wpatrując się na dziewczynę, gdy wkładała stopy w czarne buciki. Myślała, czy o czymś jeszcze nie zapomniała. Wertowała w myślach każdą listę przyklejoną na lodówce magnesem w kształcie owoców.
        — Niczego nie zapomniałaś. — Usłyszała szept męża.
        — Och, naprawdę? — Nerwowo pocierała dłonie. Brwi mężczyzny uniosły się znad gazety, dając jej wymownie do zrozumienia, by przestała się stresować.
        — Za dużo się denerwujesz, wczoraj stłukłaś wazon, kochanie...
        — Przypadkowo. — Wzięła głęboki wdech. — I tak chciałam kupić nowy.
        — Dobrze wiesz, że nas na to nie stać. Wazon to wazon, tam tylko kwiatki się wstawia.
        — Był brudny, skarbie, nie potrafiłam go nawet doczyścić — powiedziała cicho.

⚜⚜⚜

        Miasto powoli budziło się do życia. Pokoje stawały się puste, papucie leżały tuż przy ścianie. Mieszkania lśniły czystością, błyszczały wypolerowane blaty, półki. Poduszki idealnie rozkładały się po dwóch stronach kanapy. Poskładany w kostkę koc leżał spokojnie na szerokiej półce. Dwa warkocze zwisały po prawej stronie. Poruszane delikatnie wiosennym podmuchem. On także je dotykał, w każdym mieszkaniu przesuwał opuszkiem palca po frędzlach. Bawił się nimi, powoli sunąc dalej.
        Wszyscy wychodzili o tej porze. Ojcowie do pracy, matki do sklepu, dzieci biegły do szkoły. Nikogo nigdy nie było, gdy wskazówki wybijały dwunastą. Ludzie znajdowali się poza granicami miasta, zaniepokojeni, z nieustającym odruchem spoglądania za siebie. Przerywali pracę, przeczesując ręką włosy. Ścierali pot, zerkając na zegarek. Opuszczali owoce, krzywo uśmiechali się do pań sprzedających na pobliskim targu.
        Dzieci jednak siedziały, niewinnie rozbawione w ławkach. Obserwowały świat. Uczyły się normalności.
⚜⚜⚜

        Próbowała skupić się na czerwonych jabłkach. Poprawiła torbę na ramieniu, uśmiechała się blado. Kiwała głową, jednak pot spływał po plecach. Torował sobie drogę wśród materiałów. Przyprawiał o ciarki. Bała się. Trzymała w dłoniach koszyk, panicznie spoglądała raz na niego, raz na warzywa.
        Nikt jej nie rozumiał, jednak wszyscy byli dla niej fałszywie mili.
        Zachowywała się dziwnie, nieracjonalnie, a oni czujnie ją obserwowali. Pary oczu skupiały się na jej kościach, na jej wnętrznościach, przebijały ją, wlatywały do środka, myśląc, że rozumieją. Że potrafią zdziałać cuda i jej pomóc, nawet nie ruszając się z miejsca. Szeptami paraliżować jej strach.
        Oddech się rwał. Obraz zamazywał. Kukułka w głowie wciąż szumiała.
        — Wazon był nie ten — szeptała.
        Pierwsza para spojrzeń cofnęła się o krok.
        Gabriela opuściła koszyk, z którego rozsypały się owoce. Zakryła dłonią usta. Nagle otworzyła szeroko oczy, wbijając wściekłe spojrzenie na człowieka przed sobą.
        — Nie ten, rozumiesz?!
⚜⚜⚜

        Polna droga. Zboża powoli uginały się pod wiatrem. Gabriela szła powoli, szurając nogami zmęczona i wyczerpana po żwirowej drodze. Spłakana i bezsilna, próbowała wrócić do mieszkania. Do odnowionego domu, kanapy z czterema poduszkami. Z czterema papuciami przy ścianie w sieni. Och, córka powinna wrócić za niedługo, myślała.

⚜⚜⚜

        Dokumenty spadły na podłogę. Mężczyzna przeczesał dłonią włosy, poprawił krawat, przepraszając jednocześnie szefa. Świat biegł, ludzie przemieszczali się szybko wśród małych alejek w głównym miejscu w agencji reklamowej. Telefony brzęczały, jasne światło rytmicznie przesuwało się w skanerze. Świat szumiał, pot spływał mężowi Gabrieli po plecach. Znowu poprawiał włosy, kawa już nie starczała. Chciał wolności.
        Nerwowo wpatrywał się w zegarek.
        Wskazówki szły zbyt szybko.
        Papiery leżały na podłodze.
        Czuł, jak serce bije mu jak oszalałe.
        Bał się.
        „Zostaję dłużej w pracy” — napisał żonie.
⚜⚜⚜

        — Mamo! — krzyknęła, szybko porzucając buciki w sieni. Wbiegła do kuchni, łapczywie łapiąc oddech.
        Odwróciła się w stronę córki, uśmiechając się promiennie na widok zarumienionej twarzy.
        — Co ci się tak śpieszy? — spytała, nakładając na talerz kotlety.
        Mała dziewczynka wrzuciła plecak z ramion, niemal natychmiast siadając przy stole.
        — Tata Moniki obiecał, że naprawi nam kukułkę — powiedziała zachwycona. — Wiesz, mamo oni mają taki stary zegar, podobny do naszego...
        Obraz się zamazał.
        Kobieta wpatrywała się w przestrzeń. Zupełnie nieobecna zatraciła głos córki. Nie lubiła tego ptaka, zakłócał ciszę. Wzięła głęboki wdech, próbując złapać równowagę. Dotknęła dłonią czoła, opuszczając talerz. Oparła się o blat, czując jak nieprzyjemna kula zagnieżdża się w gardle.
        — Mamo? — cichy szept dotarł do niej wśród szumu.
        — Tata wróci później — powiedziała odruchowo. — Wróci później — powtórzyła.
        Dziewczynka zeszła z krzesła. Pochyliła się, czujnie obserwując bladą twarz rodzicielki.
        — Czego się wystraszyłaś, mamo? — spytała niewinnie.

⚜⚜⚜

        Tamtej nocy motyl zachłannie opanował niebo i ciszę nad miastem. Żywy trzepotał skrzydłami wśród odcieni mroku, powoli unosząc się nad polami. Malutki, nieposkromiony, uwolniony z ciemnej ziemi — leciał. Piękny, wręcz idealny próbował stawiać pierwsze kroki. Popielate skrzydła muskały drobinki pyłu, wyblakłe źrenice czaiły się wśród zbóż.
        Motyl zatrzymał się na małej szachownicy. Otoczony ciemnością, osiadł tuż nad malutkim pomnikiem, gdzie ozdobne, piękne kwiaty, podarowane przez pewną staruszkę, lśniły w mroku. Wtedy noc kolejny raz usłyszała cichy szloch przepełniony nienawiścią.

⚜⚜⚜

        Ona też nie lubiła uduszonej pary, zatapiającej się na plastiku. Nienawidziła też wazonu i skrzeczącej kukułki.
        Opadła na łóżko, wyczerpana wpatrywała się przed siebie. Potem pochyliła w amoku głowę, skierowała wzrok na swoje dłonie. Czerwone linie na monitorze także zaczęły jej przeszkadzać. Były zbyt nieproporcjonalne i krzywe. Brzydkie, zupełnie niewłaściwe. Jak mogła je takimi zostawić?
        One były... pozbawione perfekcji.
⚜⚜⚜

        Skrzydła zatrzepotały. Ciało się uniosło. Źrenice złapały ostatni promyk księżyca, nim granitowe chmury zatraciły się w równie ciemnym niebie. Tamtej nocy nie padało. Wiatr nagle ucichł, prostując wszystkie zboża. Jedynie szaleńcy na autostradzie omijali miasto z daleka.
        Mieszkańcy spali w idealnych domach — każdy z nich otulony własnym kocem z frędzlami, zamknięty w starym budynku spokojnie śnił o wolności od wskazówek. Kobiety wtulały się w ramiona mężczyzn, męskie dłonie przytulały do siebie kruche ciała.
        Czerwona linia ciszy zaciążyła nad miasteczkiem.
        Motyl nawet szeptem jej nie przerwał. Unoszony na kruchych, delikatnych skrzydłach, powoli sunął po dróżce. Dzieci z okien podziwiały go z daleka. Był piękny, majestatyczny, przypominał małego anioła zamkniętego w pigułce nieba. Młode oczęta nauczone świata śledziły jego wędrówkę przez miasto. Dotykały dłońmi szyb, przyciskały nosy do zimnej powierzchni. Czekały na nocną melodię.
        Córka Gabrieli także czekała. Z podkulonymi nogami siedziała na szerokim parapecie. Z łezkami powoli spływającymi po policzkach, unosiła do piersi małe kapcioszki. Tuliła ostatkiem sił. Czekała na kawałek nieba, na piękno, które było światełkiem wśród ciemności.
        Czekała na jeden uśmiech.
⚜⚜⚜

        Siedziała na łóżku, obserwując swoje dłonie. Zatracona, zniszczona od środka — przestała się bać. Uniosła głowę i spojrzała na malutkie zdjęcie. Byli tacy cudowni, myślała. Tacy idealni, tacy dobrzy, kochani, wszyscy, powtarzała w głowie. Pierwsza łza spłynęła po policzku, nieświadoma jednak nadal śledziła fotografię z czerwonej ramce.
        Spokojna, odrealniona, z trzęsącymi się dłońmi wiedziała, że jest chora.
        Zamknęła oczy, dotykając jego twarzy. Wyblakłe źrenice rozproszyły się.
        Mały motyl wleciał przez uchylone okno. Wprowadził pierwszy podmuch wiatru do zapełnionego kurzem pomieszczenia. Kurzem zaklętym w sercach. Zatrzymał wskazówki, nim kukułka uderzyła o malutką deskę, a wiatr rozpoczął swoją walkę.
        Spojrzał w stronę malutkiego chłopca, wpatrywał się w jego źrenice.
        — Nie potrafiłam go posprzątać. — kobieta pierwsza się odezwała. Z zamkniętymi oczami bała się spojrzeć na syna. 
        — Nie potrafiłam — załkała, odwracając twarz w kierunku pigułki piękna błękitnego nieba. Natychmiast ujrzała ciemność. Ręka chłopca przysłoniła jej obraz. Malec stanął przed nią.
        Skrzydła zatrzepotały. Motyl skrzyżował spojrzenia z martwym dzieckiem.
        — Zabiła cię — szepnął. Ciało przesunęło się bliżej kobiety, resztki ziemi opadły na drewnianą podłogę. Zmieszały się z brudną wodą i popielatymi piórkami. Kałuża powoli wsiąkała do starej podłogi. Minęła jedna doba nieperfekcji.
        — Nie lubiłem, gdy para zatrzymywała się na sztucznym plastiku — powiedział, niemal recytując wypowiedziane kiedyś przez matkę słowa.
        — Nie bałem się — rzekł ponownie z dumą, prostując się wojowniczo. Jego mama też się nie bała, gdy motyl wznowił czas.
⚜⚜⚜

        Tamtej nocy puzzle złożyły się w całość. Obrazek zmniejszył się o dwa zbędne fragmenty. Ułożył się w idealne koło zapełnione błękitem. Poranek w miasteczku również wrócił do normalności. Kobiety śpieszyły się gnane dziwnymi skrzydłami. Mężczyźni niewzruszenie czytali gazety po powrocie z pracy. Wszyscy czekali na błąd, wszyscy w pędzie próbowali łapać oddech poza granicami pięknego, odnowionego miasteczka.
        Dzieci jednak pamiętały wędrówkę motyla. Gdy wskazówki łączyły się w jedność, on witał idealność w każdym mieszkaniu. Dotykał frędzli kocy, wpatrywał się w papucie i układał poduszki. Zawsze jednak pukał do drzwi, cichutko stukał malutką piąstką, gdy skończył swoją wędrówkę po starych schodach. Cząstka perfekcji zamknięta w majestatycznych skrzydłach. Stworzona przez założycieli, stworzona z najpotężniejszej emocji. Utulana warstwami strachu.
        Malutki motylek karmiony każdą kropelką potu na plecach, każdym pośpiesznym ruchem. Nieustannie toczący wojnę z podmuchami wiatru.
        Tamtej nocy to niebo zamknęło się za chmurami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz