wtorek, 28 marca 2017

Pierwsze zauroczenie

      Wypuszczam ze świstem powietrze. Krew gotuje się w cienkich żyłkach, pot spływa po skroni, wzrok błądzi po obcych twarzach, skrytych w grubych szalach. Serce bije nierówno — raz przyspiesza, raz zwalnia. Próbuję je uspokoić, tak usilnie próbuję uspokoić swe serce. Dotykam dłonią ciepłego szalika, zaciskam na nim palce, wbijając się w puszysty materiał owinięty tak jakby zbyt ciasno na mojej szyi. Przełykam głośno ślinę i spoglądam kątem oka na osobę siedzącą obok mnie. Niebieskie źrenice świdrują jej twarz. Odcienie błękitu badają dokładną budowę bladego naskórka. Złote wężyki ukryte w dużych oczach taksują każdą komórkę nieruchomej twarzy. Chcę być bliżej, chcę widzieć więcej i więcej.
      Wstrzymuję na chwilę oddech. Odrywam rękę od szala i zaciskam ją na luźnych spodniach. Obie dłonie zaciskam mocno w pięści, przez materiał wbijając paznokcie w naskórek na udach. Zamykam oczy.
      Nic nie widzę.
      Postać obok mnie porusza się lekko. Słyszę, jak podeszwy butów przesuwają się po brudnym podłożu autobusu. Słyszę, jak torebka piszczy, gdy podskakują zardzewiałe zapięcia. Zamek skórzanej kurtki brzęczy, uderzając o metalowe zaczepy. Powietrze ze świstem wydostaje się z drobnych ust.
      Otwieram oczy.
      Przełykam ślinę. Spoglądam kątem oka na siedzącą obok mnie dziewczynę. Nastolatkę o bujnych, falowanych, długich, czarnych jak heban włosach. Posiadaczkę drobnych, delikatnych, pudrowych ust. Właścicielkę dużego, garbatego nosa. Spoglądam tak i widzę jej oczy.
      Oczy koloru najczystszego jeziora.
      Oczy koloru tak głębokiego, nieskalanego, nieposkromionego, niebezpiecznego, tajemniczego jak woda.
      Oczy morskie, pełne malutkich promieni słońca próbujących się przebić przez powierzchnię turkusu, błękitu, lazuru, chabru, szafiru, kobaltu jednocześnie. Tworzące cudowne złote węże przebijające się przez kolejne poziomy wody.
      Oczy tak niewinne, zawstydzone, smutne, jakich nigdy nie widziałem.
      Autobus zatrzymuje się gwałtownie.
      Pod wpływem siły uderzam kolanem o kolano dziewczyny.
      Podnoszę wzrok zawstydzony. Spoglądam na równie zawstydzone oczy.
      Nie ruszam się. Nie chcę zmienić położenia choćby o milimetr. Chcę dotykać, chcę poczuć ciepło jej ciała — małe iskierki wyłaniające się z tak niewielkiego kontaktu fizycznego. Pragnę być przy niej, zatrzymać czas w miejscu. Nie pozwolić wskazówką ani drgnąć. Zatrzymać je na godzinie ósmej pięćdziesiąt, tak jakby to była godzina końca świata, zwiastującego nowy początek. Mój nowy początek — niezwykły, pozytywny start.
      Rumienię się, różowe ślady pojawiają się na mych policzkach. Kryję swą twarz w grubym szaliku. Zakrywam się. Czuję na sobie spojrzenie ciekawych tęczówek. Spojrzenie tak natarczywe, że mam wrażenie, jak rozrywa mnie od środka, prześwietla. Zdaję sobie sprawę z tego, co tak naprawdę czuję. Jednak co ja czuję?
      Podnoszę niebieskie oczy na nasze złączone kolana. Pewien jestem, że dziewczyna czuje to samo co ja. Nie potrafię skupić swoich myśli nawet na tłumie wokół nas. Nie obchodzą mnie, stali się jakby niewidzialni — tylko ja i ona istniejemy razem, tylko my dwoje, nikt prócz nas się nie liczy. Nasze ciała się dotykają, nasze spojrzenia spotykają, nasze oddechy łączą się w powietrzu.
      To wszystko było przeznaczeniem. Czymś nierealnym.
      Me serce nadal bije niespokojnie. Czuję się zdenerwowany i szczęśliwy, ale jednocześnie zaniepokojony. Właścicielka najpiękniejszych oczu, twarzy, figury, ust, włosów wpatruje się we mnie intensywnie. Zaczynam się zastanawiać, co ze mną jest nie tak? Co zrobiłem źle? Może moje oczy nie są tak piękne? Twarz za brzydka, usta zbyt duże, nos za mały, a cera obsypana pryszczami? Co się ze mną dzieje?
      To tak jakby ktoś wprowadził w mój spokojny świat mnóstwo kolorów i emocji.
      Nie potrafię poskładać swoich myśli w logiczną całość. Chcę iść obok niej, chcę być obok niej, chcę zasypiać i budzić się obok niej. Wszystko obok niej. Obok. Dotykać opuszkami palców każdego zakamarku ciała. Zagłębiać się dłońmi w puszyste włosy. Chwytać dłonie i trzymać je mocno. Ściskać drobne ciało.
      Chcę wszystko robić, nawet jeśli nikt mi na to nie pozwala. Pragnę. Jestem pewien, że nic nie stoi nam na przeszkodzie. Nam, jako jedności — przecież stykamy się kolanami. Nie istnieje żadna bariera. Każdą powstającą i próbującą nas rozdzielić możemy zniszczyć. Zburzymy ją, zniwelujemy, przeskoczymy, wyważymy, zmienimy, zbuntujemy się za pomocą naszych uczuć.
      Tak krótka chwila. Tak spotkało nas wspólne przeznaczenie.
      Jak grom z jasnego nieba, mała gwiazdka dostała się do mych dłoni. Dostałem gwiazdkę z nieba. Milczącą, piękną, błyszczącą, niezwykle ujmującą gwiazdkę, która zauroczyła mnie swym obliczem. Pokochałem ją najprostszą, najszczerszą i najpiękniejszą miłością wtedy, gdy nasze kolana się
      Nasze kolana się zetknęły.
      Moje serce, moja dusza, moje ciało, moja wola — wszystko należało teraz do cudownej istoty.
      Nasze kolana się zetknęły.
      Zrobię dla ciebie wszystko. Przeskoczę każdy mur, odnajdę szczęście, zbuduję dom, dam bezpieczeństwo.
      Nasze kolana się zetknęły.
      Zatraciłem się w jej oczach. Utonąłem w ich morskim odcieniu, opleciony złotymi wężami.
      Nasze kolana się rozłączyły.

      Autobus się zatrzymał, moja gwiazdka odeszła. Wróciła do lazurowego nieba, zabłysnęła swym światłem w nocy na granatowym niebie — pozostając w mej pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz