środa, 12 kwietnia 2017

Potęga gwiazd – rozdział 1 – Sen białego Beethovena

         Świat nigdy nie będzie taki, jakbyśmy chcieli. Niezależnie, czy wylejemy tony łez, rozbrzmią salwy śmiechu, ujrzymy piramidy starań, czy stosy wydawanych pieniędzy — nigdy nie będzie tak piękny, aby nas zadowolić, nawet jeśli spojrzymy przez ten różowy, zarysowany pryzmat miłości.
         Otworzył granatowy parasol, starając się uniknąć wiosennego deszczu. Skinął ręką w stronę pomocnika, aby ten za nim nie szedł. Nie lubił obcego towarzystwa, dlatego zawsze dostawał się do firmy tylnymi drzwiami, zawsze również sam.
         Gdy wszedł do środka, kilka kropel zimnego deszczu spadło na kafelki, strzepał więc resztę i odłożył parasol na wyznaczone miejsce. Skłonił się dwom paniom sprzątaczkom, po czym zaczął wchodzić po schodach. Nigdy nie korzystał z windy.
         Blondynka spojrzała na niego z zaciekawieniem. Przyglądała się sylwetce skrytej w garniturze tak długo, dopóki nie zniknęła jej z oczu.
         — Nigdy nie widziałam tu tego człowieka — powiedziała do starszej koleżanki, która podała jej szmatę. Odwróciła się do niej z nadzieją, że usłyszy coś więcej na temat dziwnej osoby.
         — Przyzwyczajaj się. Prezes zawsze wchodzi tylnym wejściem.
         Zamrugała oczami zaskoczona bardziej czymś innym niż stanowiskiem mężczyzny.
         — To on wchodzi na trzydzieste piętro po schodach?! — wykrzyknęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Amelia przyłożyła palec do ust, starając się w ten sposób pokazać, by była ciszej. Ewelina jednak wciąż z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w drzwi, przez które wszedł mężczyzna.
         — Bądź ciszej — upomniała ją jeszcze. Odkąd został prezesem, nie skorzystał z windy ani razu. Krążą nawet plotki, że posiada własną łazienkę w tym wielkim biurze, ja tam nie wiem. — Pomachała Ewelinie szmatą przed twarzą. — To dziwny człowiek, więcej go widzi personel, niż osoby na wyższych szczeblach.
         Dziewczyna wymruczała coś w odpowiedzi, kręcąc z niedowierzania głową. Ta firma i tak przyprawia ją o ciarki, co dopiero dziwne spotkanie z jej nadrzędną głową, a raczej mózgiem. Spięła włosy w wysoki kucyk i zabrała się za mycie podłóg. Musiała przecież wykonywać swoje obowiązki, nawet jeśli z dnia na dzień przenieśli ją do innego budynku. Swoją drogą, nie sądziła, że firma może być tak rozbudowana.

⚜⚜⚜

         Zatkała uszy białymi słuchawkami, zamykając się zupełnie przed światem i otaczając swe myśli czarnymi nutami i dźwiękami ulubionego kompozytora. Przymknęła na chwilkę oczy, by ciemność pozwoliła jej zagłębić się w idealny świat klasycznych utworów. Chwilę później zacisnęła mocno dłonie na mokrej szmacie i przy akompaniamencie Allegro con brio Beethovena, ścisnęła ją mocno, aby pozbyć się nadmiaru wody. Rozbrzmiewające coraz to wyższe dźwięki skrzypiec jeszcze bardziej poprawiały Ewelinie humor.
         Był wieczór, godzina dwudziesta pierwsza. Ostatni pracownicy wymykali się z odmętów firmy, kryjąc się w swych samochodach. Uciekali od obowiązków, pozostawiając syf we wcześniej odwiedzanych korytarzach i gabinetach. Lubiła myśleć, że jest w pewien sposób bohaterką ratującą ten budynek przed totalnym unicestwieniem.
         Najwyższa budowla w całym mieście, nazwałaby ją nawet piramidą, z której czubka można było dostrzec niskie oblicza marnych podróbek. Przyprawiającą o dreszcze swoją potęgą, a jednocześnie mającą w szklanych murach coś tajemniczego.
         Elegancja chodząca jak w zegarku – na zewnątrz. W środku fałdy grubego, korporacyjnego, ohydnego społeczeństwa, które zawzięcie niczym zwierzęta rzucały się na zielone papierki. Nie chciała się oszukiwać, że jest inaczej. Nie chciała myśleć, że jakakolwiek osoba tutaj jest w stanie myśleć odmiennie.
         Utkwiła spojrzenie w oknie na dwudziestym szóstym piętrze. Czarna noc otulała ramionami skryte miasto, ostatnie światełka oświetlające ulice powoli kryły się wśród budynków. Wyobrażała sobie ten szum za oknami, powiew wiatru chcący dostać się do firmy przez lekko porysowane szkło. Uśmiechnęła się na samą myśl o swoim głupim rozważaniu.
         Chwyciła wózek i zaczęła ciągnąć go jeszcze wyżej.

⚜⚜⚜

         Ewelina dotarła na szczyt po jakiejś godzinie. Trzydzieste piętro było de facto tylko zalążkiem strychu w tej części budynku. Tylko jedne drzwi łączyły go z piętrem, na którym mieszkał prezes, a przynajmniej tak mówiły plotki. Wpatrywała się w nie przez chwilę, przypominając sobie niezbyt wyraźny już obraz mężczyzny w garniturze strzepującego ostatnie krople deszczu z parasola.
         Był dziwny.
         To jedyne przychodziło pracownicy na myśl, gdy myślała o swoim przełożonym.
         Podskoczyła jak oparzona, czując wibracje w kieszeni. Sięgnęła po telefon, niemal natychmiast odczytując wiadomość. Uśmiechnęła się, gdy tylko zdała sobie sprawę, że Amelia już kończy swoją część i za chwilę obie znajdą się w ciepłej, przytulnej pościeli otulone do snu. Czekała na to całą zmianę, każdym zakamarkiem zmęczonego ciała.
         Wykręciła mop, po czym spojrzała jeszcze raz na drzwi.
         Nieodparta chęć zobaczenia skrywanej tajemnicy ogarnęła jej umysł. A gdyby tak tylko raz zerknąć, czy za nimi kryje się ten korytarz? Na chwilę poczuć się jak Alicja z Krainy Czarów i zanurkować z odrobiną ryzyka w zakazane obszary?
         Przygryzła wargę, odkładając sprzęt. Zrobiła parę kroków w stronę drzwi i poczuła zimny podmuch wiatru. Wyciągnęła dłoń w stronę zawiasów. Było zimno, tak potwornie zimno, jakby ktoś wyłączył klimatyzację w pomieszczeniu znajdującym się za nimi. Dotknęła delikatnie metalu dłonią, po czym przesunęła ją w stronę klamki.
         — Alicjo, będziesz miała na tyle odwagi, by wejść do ciemnej nory? — spytała szeptem samą siebie, cicho podśmiewając się z własnej wyobraźni oraz całej sytuacji, którą w głowie z nudów zaczęła przerysowywać. Ułożyła drugą dłoń na pierwszej i starannie, by klamka nie wydała z siebie żadnych odgłosów, uchyliła drzwi.
         Podmuch wiatru zaskoczył ją niemal tak bardzo, iż fakt, że za wykreowaną norą, nie kryło się żadne pomieszczenie a dach. Otworzyła szeroko oczy, jak i usta, czując porywiste podmuchy otulające jej policzki ukryte w szczelinie uchylonych drzwi. Noc skrywająca w sobie o wiele więcej ciemności i mroku, oświetlona malutkimi punkcikami na trochę zachmurzonym niebie. Prosta przestrzeń, gdzie koniec dachu wyglądał jak horyzont świata.
         Najwyższy budynek.
         Najdziwniejszy człowiek, który stał na krańcu horyzontu.
         Stał do niej tyłem z dłońmi w kieszeni.
         Stał i obserwował miasto.
         Zmarznięte już dłonie przestały mieć dla niej znaczenie, gdy mężczyzna poruszył się niespokojnie.
         Wstrzymała oddech, nie potrafiąc się ruszyć z miejsca, tak, jakby ktoś przygwoździł jej stopy do twardego podłoża. Oczy rozwarły się szeroko, usta otworzyły, lecz żaden dźwięk się z nich nie wydobył.
         Mężczyzna stał przez chwilę z wychyloną nogą do przodu.
         Ewelina wpatrywała się w czarną sylwetkę na tle trochę jaśniejszego nieba. Powinna się ruszyć i mu pomóc, powinna zrobić ten przeklęty krok naprzód. Nie jest przecież kimś, kto tak łatwo się poddaje. Opanuj się, pomyślała. Nigdy nie była świadkiem samobójstwa, nigdy zatem nie wiedziała jak sobie z tym radzić. Różne opcje przechodziły jej przez myśl jednak, zamiast pomóc, skutecznie zatrzymywały dziewczynę w miejscu. Teoria zlewała się z uczuciami, emocje targające sercem napędzały chaotyczne rozważania.
         Zanim się zdecydowała, samobójca, ku jej zdziwieniu, odwrócił się na pięcie, niczym dziecko próbujące naśladować baletnice, stanął wyprostowany bokiem do niej i wolnym krokiem, nadal trzymając dłonie w kieszeniach, ruszył przed siebie. Zrobił kilka kroków, po czym zeskoczył z niskiego podestu na dach.
         Znieruchomiała, gdy się odwrócił.
         Oczekiwała srebrnych oczu wpatrzonych w nią intensywnie, oczekiwała szybszego bicia serca, czy przerażenia. Zamiast tego ciemność zakryła część twarzy mężczyzny. Widoczne były tylko zarysowane mocno jej kontury i białka z ciemną kropką w tle. Nie potrafiła dostrzec koloru oczu, nie wiedziała dlaczego, ale najbardziej niepokoił ją ten właśnie fakt. Mówią, że to właśnie one są lustrem duszy. Nie mając żadnej wiedzy o obcym, ten powód poznania zdawał się Ewelinie najważniejszy. Już dawno przestała ufać słowom.
         — Dobry wieczór — powiedział delikatnym głosem. Skłoniła się automatycznie. — Przepraszam, że panią wystraszyłem — usłyszała jeszcze.
         Jak rozmawiać z osobą, która chciała popełnić samobójstwo? Co powiedzieć? Co zrobić? Dlaczego zachowuje się tak spokojnie? Przeszkodziła mu? Widząc powoli zbliżającą się sylwetkę, wzięła głęboki wdech i wyprostowała zgarbione ciało.
         Dziwny człowiek chwycił drzwi i otwarł je szerzej, by móc swobodnie przejść tuż obok Eweliny, nawet nie przejmował się brakiem odpowiedzi ze strony sprzątaczki. Sama nie wiedziała, co ma dalej zrobić, stała nieruchomo, szukając w głowie racjonalnych rozwiązań. Szukając impulsu do zrobienia kroku w stronę tego człowieka. Nie potrafiła go znaleźć, emocjonalna osobowość, która zamiast pomocy w szybszym rozwiązaniu problemu, przytwierdzała ją znów do ziemi. Choć logiczne myślenie podpowiadało, że jak na człowieka, któremu przeszkodziła w samobójstwie, był zdecydowanie zbyt spokojny i zrelaksowany.
         Pokręciła głową, próbując wyrzucić wszelkie zabłąkane myśli.

⚜⚜⚜

         To był jeden raz. Nogi same ruszyły do przodu. Kłębek myśli rozchodził się po już pulsującej z bólu głowie. Nie jest przecież taką osobą, która mogłaby zostawić kogoś w tej dziwnej, zupełnie niezrozumiałej dla niej sytuacji. To było coś innego.
         Wychyliła głowę zza metalowych drzwi, męska sylwetka zniknęła już za zakrętem. Przygryzła wargę zdenerwowana i zestresowana. Jak zareagować? — to pytanie ciągle chodziło Ewelinie po głowie. Bała się, że mężczyzna znajdzie sobie inny budynek i najzwyczajniej w świecie skoczy, zabije się. Nie mogła mieć go na sumieniu, jeszcze nigdy nie brała za coś takiego odpowiedzialności.
         Chwyciła poręcz, aby ustabilizować swoją sylwetkę na zakręcie, w który weszła zbyt szybko. Potykała się o własne nogi, chcąc jak najszybciej dogonić mężczyznę. Myśli wciąż krążyły po głowie, zmęczenie dawało po sobie znać. Nie była już w wieku, kiedy zbieganie po schodach nie sprawiało żadnych trudności, teraz, wręcz przeciwnie – pot spływał po plecach, oddech się rwał.
         Miała dość. Przeklęła w duchu, nawet nie potrafiła doprowadzić do porządku swojego życia, a co dopiero brać odpowiedzialność za obcego człowieka!
         To dlaczego biegnie?
         Zatrzymała się, widząc mężczyznę.
         Chwyciła kolejny raz poręcz by i tym razem utrzymać się na nogach. Pochyliła się do przodu.
         — Czy coś się stało?
         Usłyszała. Męska sylwetka stała odwrócona w jej stronę. Był spokojny, tak cholernie spokojny! Zacisnęła rękę, ściskając chłodną powierzchnię ze wszystkich sił. Samobójca się tak zachowuje? Dlaczego ona się o niego martwi? Wielki, nagły kłębek myśli nie pozwalał Ewelinie racjonalnie myśleć. Gubiła się w tym całym dziwnym zachowaniu, zarówno jego, jak i swoim. Mieszała powoli rzeczywistość z emocjonalnych charakter myśli.
         Nieznajomy zdawał się w ogóle nie przejmować stanem dziewczyny, wpatrywał się w nią tylko, jakby z zaciekawieniem, jakby wyrwany z nagłych rozmyślań, jakby był zupełnie gdzieś daleko. Powielała wciąż swe przypuszczenia, coraz bardziej brnęła w dziwniejsze wizje.
         Podniosła wyżej wzrok, starając się uchwycić charakterystyczne cechy na wcześniej skrytej twarzy. Nagle oczy mężczyzny powędrowały za nią, a usta wykrzywiły się w elegancko wyćwiczonym uśmiechu korporacyjnego mordercy.
         Spogląda przez chwilę, analizując rysy, już tak bardzo nie obcej twarzy. Przymrużyła oczy, zupełnie zapominając o wcześniejszym pytaniu. On stał zupełnie spokojnie, tak jakby zastanowienie zmęczonej blondynki było czymś najnormalniejszym na świecie. Odprężony, elegancki, potężny w żadnej sposób nie chciał się jej wpasować w próbę samobójczą.
         Wyprostowała się, uspokoiła, luźno opuściła dłonie po bokach.
         — Czy coś się stało? — powtórzyła wcześniej zadane pytanie. Byli dorosłymi ludźmi, mogli przecież porozmawiać jak dorośli. Wszystko logicznie wyjaśnić. Wiedziała, że idzie krok dalej niż powinna. Zdawała sobie doskonale sprawę z faktu, że rozmawia z kimś, kto stoi wyżej od niej w rankingu społecznym. Zwłaszcza że mężczyzna ubrany był w garnitur, a ona w czarny strój z firmy, którą on zarządzał. Ta pospolita twarz zdobiona lekkim zarostem — widziała ją dzisiaj po południu, jak zaczęły sprzątać tę część budynku razem z Amelią.
         Również nie odpowiedział. Milczeli oboje, przez krótką chwilę stanowczo patrząc sobie w oczy. Nieujęci sobą, ale uparci – żadne z nich nie oderwało skupionych tęczówek.
         Nie chciała brać odpowiedzialność, bała się jej. Jednocześnie unikała jakiegokolwiek wtrącania się w cudze sprawy. Sprzeczność zachowań denerwowała Ewelinę. Przygryzła wargę.
         — Uważam, że powinniśmy wracać do swoich obowiązków — powiedział mężczyzna po dłuższej chwili milczenia. — Za godzinę ochrona zamknie budynek, nie chciałbym mieć pani na sumieniu w związku ze spędzeniem nocy w firmie lub ewentualnych kłopotów z niedostosowaniem się do regulaminu.
         Ugryzła się w język. Nie mogła znowu wykrzyczeć żadnej głupoty jak poprzednio. Skinęła więc głową, ciągle usilnie zaciskając wargi. Znała swoje dotychczasowe miejsce, dlatego też nie mogła go stracić, szczególnie przez swą impulsywną osobowość.
         — Do widzenia.
         Skłoniła się na dźwięk stanowczego, pozbawionego uczuć, choć uprzejmego stwierdzenia.
         Po chwili prezes zniknął Ewelinie z oczu.
⚜⚜⚜

         — Reagujesz zbyt impulsywnie — upomniała ją współlokatorka, odpowiadając tym samym na wcześniejszy wywód blondynki, siedzącej teraz przed lodówką.
         — A jakbyś ty zareagowała, gdyby ktoś chciał popełnić przy tobie samobójstwo? — warknęła w jej stronę, wyciągając kolejne piwa. Zatrzasnęła nogą drzwiczki i rozłożyła swój tyłek na twardym krześle. Amelia przypatrywała się dziewczynie, unosząc w wymownym geście brwi.
         — Spokojnie, a jak inaczej? Nie zepchnęłabym go przecież.
         — Byłam spokojna! Nawet nic mu nie wykrzyczałam. — Wymierzyła w przyjaciółkę otwieraczem. — Ugryzłam się w język w końcu, powinnaś być ze mnie dumna, a nie się czepiać.
         — Nie czepiam się. Zwracam ci tylko uwagę.
         Podniosła puszkę i przez chwilę wpatrywała się w kolorowe wzorki. Kompletne zdezorientowanie – tak mogła nazwać uczucie towarzyszące jej od wczoraj. Rzadko doświadczała braku gruntu pod nogami, zazwyczaj swoją postawą budowała fundamenty. To uczucie podekscytowania, tajemnicy — przyprawiało ją o ciarki, a jednocześnie w jakimś stopniu fascynowało. Został jej z młodych czasów dryg, który powodował, że przyjemnie wyobrażała sobie różnorodne scenariusze. Upiła łyk piwa, po czym postawiła puszkę obok kolejnej.
         Przyjaciółka śledziła ją czujnym wzrokiem. Ewelina doskonale wiedziała, co chciałaby powiedzieć. Od kilku lat zdawała sobie z tego sprawę. Z zamyślenia nawet nie usłyszała zbliżających się kroków. Poczuła, jak ktoś wyrywa jej puszkę z rąk. Nie odwróciła się, westchnęła tylko przeciągle.
         — Może byś przynajmniej po sobie posprzątała?! — donośny krzyk rozniósł się po małym mieszkaniu. Zignorowała go, wstając od stołu. Uśmiechnęła się przelotnie do Amelii, która wpatrywała się w swojego męża błagalnym wzrokiem. Ten natomiast mocno chwycił Ewelinę za ramię i odwrócił w swoją stronę.
         — Jesteś gościem w moim domu, pamiętaj — warknął.
         Strzepnęła jego dłoń, wzięła kolejną butelkę i, pomachawszy ją mu przed twarzą, poszła do swojego pokoju.
         — Pieprzony smarkacz! — Amelia zatrzymała męża, spojrzał na nią wściekły. — Pozwalasz jej ciągle na to? Już dawno powinna ogarnąć swoje życie. Nic tylko wyciera podłogi i chleje, do jasnej cholery!
         — Tomek, uspokój się — upomniała go. — Nadal jest twoją siostrą.
         Zimne spojrzenie przeniosło się na zamknięte drzwi pokoju na końcu korytarza. Czując na swoich barkach ciepły i delikatny dotyk dłoni małżonki, westchnął zrezygnowany.
         — Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam tego dziecinnego zachowania, Am. Ewelina jest dorosła, oboje jesteśmy, a ona wchodzi butami w nasze życie i zostawia w nim syf, nic więcej.

⚜⚜⚜

         Będąc całkowicie niepotrzebnym, człowiek zastanawia się, czy jest jeszcze sens w wychodzeniu z bagna, w które się wpakował. Potarła gołą stopą o drugą, niwelując urojone swędzenie. Upiła kolejny łyk piwa. Spojrzała na jaskrawy wyświetlacz w telefonie, na tapecie widniało czarno-białe zdjęcie. Oddzielony symetryczną linią kwiat, zdawał się mówić do niej bardziej i przejrzyściej niż księżyc zawieszony na niebie. Zdawał się krzyczeć wspomnieniami, podczas gdy serce pozostało niewzruszone.
         Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie jej dane oderwać się od ciągłego natłoku pytań bez odpowiedzi, nierealnych wizji, czy pomysłów wyssanych z palca. Tego wszystkiego, co uważa za klątwę. Klątwę wyobraźni, która coraz bardziej w obliczu ciągłych niepowodzeń ciągnęła ją w dół. Spojrzała na swoją dłoń trzymającą zwykłą puszkę – kiedyś przepustkę do lepszego świata. Teraz, z przyzwyczajania, kolejna monotonia każdego dnia.
         Pochyliła się do przodu, kładąc łokcie na barierce balkonu.
         Rzeczywistość była nie do zniesienia, a świat wyobraźni już dawno pozostawał dla niej zamknięty. Poddała się, dlatego tak łatwo można było ją zaskoczyć impulsem do zwykłego ruchu w stronę innej osoby. Upiła jeszcze trochę piwa, po czym zamknęła oczy. Ten impuls zawsze wywoływał falę wspomnień. Ewelina nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Ciągłe powroty, sprawiały, że dobitniej odczuwała to, w jakim stanie jest teraz.
         Jak to zmienić? Czy w ogóle chciała to zmieniać?

⚜⚜⚜

         Ciemność powoli otulała swymi ramionami puste biuro każdego pracownika. Wchodziła mackami pod krzesła, dmuchała kłębki zaległego kurzu na korytarzach. Nikłe światło, jakie docierało z pomieszczenia ochroniarza, sprawiało wrażenie zwykłej kotwicy, prymitywnego ratunku dla zagubionej istoty.
         Dźwięki przyciszonego radia z popularną stacją popu rozbrzmiewały w małym pomieszczeniu. Zegar wybijał wskazówkami kolejną godzinę, drobne kreski znikały co jakiś czas, jak niewielki mężczyzna ocierał oczy ze zmęczenia. Odliczał minuty do końca służby, czekał na słońce, które zwiastowało powrót do domu, do dzieci, żony. Zobaczenia uśmiechniętych twarzy małych urwisów, poczucia przyjemnego, charakterystycznego zapachu własnego gniazda.
         Ziewnął, nawet nie kłopocząc się z zasłonięciem twarzy.
         Zupełnie nieświadomy, nieczujny, odprężony siedział w fotelu. Co jakiś czas zerkał na monitory pokazujące obraz z załączonych kamer.
         Cisza powoli ogarniała kolejne piętra wzwyż, zaczynając od dwudziestego piątego. Tutaj kończyły się ostatnie tchnienia drobniejszych budynków w mieście. Ich ręce nie sięgały tak wysoko, były malutkie, choć miały wielkie ambicje. Jedynie ten budynek pierwszy wystrzelił w górę. Przekroczył magiczną liczbę trzydzieści, spiął się wyżej. Zwyciężył. Dzięki niemu – osobie, która obsesyjnie pragnęła wolności, wolności od koszmaru, który chodził niczym zjawa za nim od początku.
         Milczenie zawładnęło dwudziestym piętrem. Pięć wyżej ciemność kłóciła się z niespokojnymi jękami. Na samym szczycie rozbrzmiewał gardłowy krzyk, rozdzierający spokój nocy na drobne kawałki. Odbijał się od dźwiękoszczelnych ścian, wracał do właściciela. Zostawał w jego głowie. Zagnieżdżał się w psychikę, ranił. Słyszało go jedynie nocne niebo pokryte obłokami spokojnych, delikatnych chmurek, odcinających się od mrocznego nieboskłonu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz