Część trzecia: zima
Krztuszę się, coś utknęło mi w gardle, nie pozwalając miarowo oddychać. Leżę wśród miękkiej pościeli przesiąkniętej zapachem alkoholu i smrodu papierosów. Czuję ten drażniący zapach, bardziej niż jego spoconą sylwetkę. Krople obrzydliwego potu spadają na moje, pokryte gęsią skórką, ciało. Nie potrafię spojrzeć na twarz oprawcy, nie potrafię spojrzeć na chuderlawe ciało leżące nade mną. Nie chcę spoglądać, ponieważ wiem, co tam zobaczę. Zobaczę coś, czego nie chcę i nie pragnę, do czego nie żywię żadnych uczuć.
Zobaczę coś, co zaciska dłonie na moich piersiach, miażdżąc je i pokrywając potem. Dotykając opuszkami palców, biorąc sutki do ust, śliniąc je, zostawiając na nich swój alkoholowy zapach.
Zobaczę coś, co przesuwa dłońmi po zarysowanej talii, bada dokładnie mój brzuch, tak jakby nigdy nie był w stanie ponownie go dotknąć. Ma rację – nie będzie. Nigdy. Ucieknę jak najdalej, starając się zapomnieć o dotyku niecierpliwych rąk, o odgłosie odpinanego stanika, a swoim nieporadnym głosie, który był w stanie tylko wypowiedzieć ciche: nie. O narastającym obrzydzeniu i chęci wymiotowania do najbliższej ubikacji, choć nawet ta śmierdząca pościel mogłaby się nadać.
Brałam go za przyjaciela, brałam go za kogoś, z kim tylko się koleguję. Zaproszenie na kawę nie miało tak wyglądać. Powinniśmy się napić ciepłej substancji, powinnam się uśmiechać, starać się rozmawiać, tak jak zawsze z nim rozmawiałam.
Czego oczekiwałam? Czego mogłam, "ja" oczekiwać? Czegoś dobrego, stałego i ciepłego? A może po prostu czegoś, co sprawi, że poczuję się choć trochę spokojnie, zapominając o wszystkim. Przecież było tak dobrze, przez dwa lata przecież było tak cudownie. Nic się nie działo, nawet mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że byłam szczęśliwa. Choć jak można być szczęśliwym w tej parszywej rzeczywistości? Nie wiem, to okrutne.
Nie płaczę, dawno już przestałam płakać. Łzy nawet nie wypływają z mych oczu, prawdopodobnie dawno już stwierdziły, że to nie ma sensu.
Emily, jesteś głupia. Emily, którą ja wykształciłam, jesteś po prostu głupia i naiwna. Kiedy straciłaś ten dystans do świata? Gdzie podziała się ta stara „ja", która nie doprowadziłaby do tej sytuacji, broniłaby się nogami i rękami. Zaraz, a może nowa „ja", taka była? Zatem kim jestem?
Czuję, jak rozpina mi spodnie. Nie protestuję. Seks od dawna stracił dla mnie jakąkolwiek wartość, zwątpiłam nawet, czy cokolwiek będzie wstanie ruszyć moje skamieniałe serce i choć odrobinę podniecić, bym sama czerpała z tego jakąś przyjemność. Jego palce wsuwają się we mnie, czuję ich dotyk we wrażliwym miejscu – podobno. Ja nie potrafię odczuć niczego.
Odwracam głowę w stronę drzwi. Pragnę stąd wyjść, wiem, kiedy to nadejdzie. Gdy tylko mój oprawca skończy swój rytuał, dojdzie w czasie „naszego"stosunku, opadnie na mnie swym spoconym ciałem, potem ja się wymknę i ubiorę. Bez słowa odejdę, on będzie zachwycony, zaspokojony, a ja zniknę mu z oczu. Na zawsze. Nigdy nie odnowię z nim znajomości, będę kryła się przed wzrokiem zielonych tęczówek.
Na zawsze.
Zamykam oczy.
Czuję, jak teraźniejszy mózg zanurza się we mnie, nie boli jak za pierwszym razem. Kolega, jednak chyba czerpie z tego niezwykłą przyjemność. Odwracam się, by spojrzeć na jego twarz. Rumieńce na policzkach, mokre kosmyki włosów, otwarte usta, które dyszą i sapią wciąż, jak tylko porusza się we mnie. Zaciska dłonie na moich piersiach, tak jakby miały mu pomóc w utrzymaniu równowagi. Jest nieporadny, jest obrzydliwy i brzydki. Tak, po prostu jest brzydki. Mimo urodziwej twarzy i sylwetki – jest brzydki.
Choć, czy ja sama też nie powinnam się tak nazwać, mówiąc o nim w ten sposób?
Emily, jesteś brzydka, ponieważ nie czerpiesz z tego przyjemności, ponieważ go podnieciłaś i niemal zmusiłaś go, by się na ciebie rzucił. Ponieważ ubrałaś dziś za obcisłe spodnie, które i tak są rozmiar za duże, ubrałaś zwykły T-shirt, nałożyłaś tusz na rzęsy. Nie uczesałaś włosów, zostawiłaś je w lekkim nierozgarniętym układzie, przez to go podnieciłaś. Tak, na pewno.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie płakać, ale śmiać się bez opamiętania. Mężczyźni są zwierzętami, zwykłymi plugawymi stworami, którzy kierując się instynktem, tak niezwykle pierwotnym, że aby go ukryć, postanawiają szukać wad u swych partnerek.
Jestem pewna, że powie: „jesteś brzydka, przecież sama tego chciałaś". Wszystko by nakarmić swoje ego i zmusić sumienie do milczenia. Zapiąć je w kajdanki, zniewolić, aby nigdy nie otwierało swych ust. Ciekawa jestem, czy istnieje mężczyzna, który pozostawił je wolne.
***
Wychodzę na zewnątrz, zimny wiatr otula moją twarz. Wtulam usta w puszysty szalik, naciągam czapkę na głowę i idę przed siebie. Widzę innych uczniów wychodzących ze szkoły, ja sama dzisiaj zdecydowałam się spotkać z kolegą. Wtulam się jeszcze bardziej w ciepły materiał na myśl o nieprzyjemnym poranku. Czy kiedykolwiek będę w stanie uwolnić się od tego koła nieszczęścia? Mam wrażenie, jakbym nie chciała się z tym pogodzić, a świat coraz bardziej otwiera się przede mną.
Skręcam w wąską uliczkę, omijam chodniki tętniące życiem, wesołymi twarzami i żwawymi ruchami. Uczucie ciepła w zimowe popołudnie jest odczuwalne, brakuje tylko siedemnastu dni do świąt. Siedemnastu dni do świąt, w które wstanę z uśmiechem, a cierpiąc, położę się spać, odliczając kolejne dni do końca roku.
Wzdycham.
Nagle czuję, jak ktoś łapie mnie za skrytą w rękawiczce dłoń. Otwieram oczy i słyszę wesoły głos.
– Emily, chodź,pobaw się z nami!
Racja, dzieci. Sądzę, że są jedyną pozytywną rzeczą na tym świecie. Widzę uśmiechniętą twarz, widzę tę radość, gdy chwytają w drobne łapki kawałki puszystego śniegu i lepią z nich okrągłe kulki. Wpatruję się przez chwilę w ten obrazek. Wpatruję się w moje dzieciaki, które nadzwyczaj grzecznie bawią się w śniegu. Patrzę wprost na małe skrzaty i tęsknię. Tęsknię za takimi chwilami, które mogłam kiedyś przeżyć, nie chcę ich teraz tracić. Dziękuję im, że mogę poczuć się jak jedno z nich. Mogę ulepić bałwana i śmiać się bez opamiętania. Potrafię biec za nimi i krzyczeć, gdy zimny śnieg wpadł mi za koszulę.
Podnosić moje szczęście i okręcać się z nim, słysząc inne śmiechy, potrafię upadać z nim na śnieg i czując ciężar na swym otulonym ciepłem ciałem, nie czuć obrzydzenia, ale niezwykłe uczucie, które sprawia, że moje serce przyspiesza. Czuję, jakby moje serce płakało, wzruszało się na ten obraz, tak podobny do prawdziwej rodziny, jednak będący tylko iluzją, odzwierciedleniem moich marzeń. Chcę chronić ten promyk szczęścia, które się we mnie rodzi. Chcę go otulić ramionami i nie pozwalać odejść.
Turlam ogromną kulę przez zaśnieżony plac zabaw. Czuję na czerwonym nosie zimny płatek śniegu. Zatrzymuję się i upadam na kolana. Wpatruję się zmęczona zabawą we wciąż radosne śmiechy dzieciaków. Dyszę ciężko, para wydostaje się z moich ust.
Wpatruje się w te małe promyki. Nie przejmuję się zimnem, które dotyka moich kolan. Siadam na śniegu.
– Coś się stało, Emily? – pyta najstarszych z dzieciaków. Odwracam głowę i kręcę nią, mówiąc tym sposobem, że nie. – Jesteś smutna.
Uśmiecham się i chwytam jego czapkę, ciskam materiałem w dół, zakrywając mu oczy.
– Wcale nie, po prostu jestem już stara i szybko się męczę – uśmiecham się szeroko.
– Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak prawdziwie się uśmiechasz – cicho szepcze.
Jest ode mnie o rok młodszy. Rok młodszy.
Rok młodszy.
Spoglądam na niego szeroko otwartymi oczami, spoglądam tak, jakby był nową formą mnie, lub iluzją, jaką mi było spotkać. Adam przekrzywia głowę, po chwili toczy moją kulę w stronę reszty dzieciaków.
Siedzę na śniegu, wpatruję się w białe płatki otulające te szczęśliwe istoty. Czy naprawdę jestem smutna? Czy naprawdę nie potrafię wymazać z pamięci obrazu spoconego ciała, wydarzenia, które zdarzyło się dzisiaj rano?
Naciągam czapkę na oczy.
– Płacz, Emily – mówię sama do siebie. – Do cholery, płacz.
Podwijam kolana pod brodę, otulam je ramionami, zaciskam powieki. Tracę kontrolę. Samotna łza spływa po moim zamarzniętym policzku. Skóra pierwszy raz od dawna czuje jej dotyk. Czuję, że się gubię, nie potrafię odnaleźć prawdziwej mnie. Chcę ją odnaleźć, a mam tak mało czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz