wtorek, 18 lipca 2017

Potęga gwiazd - rozdział 4 - Pociąg na zakręcie

       Bała się otworzyć oczy. Zobaczyć przed sobą tę szarą rzeczywistość, to coś, co przyprawiało ją o ból głowy wciągu kilku ostatnich dni. Wszystkiego, czego wypierała się zbyt mocno, zbyt usilnie od czasu, gdy ktoś wyciągnął na wierzch jej wątpliwości. Kim była? A właściwie: kim teraz była? Co się zmieniło? Dlaczego zaczęła mieć wątpliwości?
       Miała po dziurki w nosie wszystkich tajemnic i zagadek, czuła się słaba. Na tyle słaba, by znowu schlać się alkoholem, usilnie nawalić się, żeby zapomnieć o wczorajszym dniu i nocy. Wyrzucić z umysłu wszystko, czego doświadczyła, wrócić do chorej monotonii. Bez strachu, bez nadziei na lepsze – trwać po prostu w ustalonym porządku rzeczy, nie wychylając się, płynąć zgodnie z prądem, nie mieć bolącej nadziei, że kiedyś coś może ulec zmianie. Tak było bezpieczniej, serce choć łomotało przy kłótniach z bratem, psychika może podupadała dzięki kolejnym łykom alkoholu i bezpowrotnym zagnieżdżeniu się w przeszłości, ale czuła, że może polegać na tej rzeczywistości. Nawet jeśli cierpiała, wiedziała doskonale jak ma to przejść, by było dobrze, by sama poczuła się choć odrobinę lepiej.
       Dotknęła dłonią czoła, powoli otwierając oczy. Promyki słońca połaskotały blond kosmyki rozłożone na szarej pościeli. Wpatrywała się w biały sufit, na którym wciąż widniały pęknięcia. Nie ważne ile razy został on przemalowany, ciągle pojawiały się, jakby stanowiły nieodłączną część tego mieszkania na trzecim piętrze. Czteropokojowego, małego kąta, gdzie żyli we trójkę. Rozejrzała się po swoich czterech ścianach. Mieszkała tutaj od lat. Od lat jak w klatce budowała swój własny azyl. To był jej pokój. Jej przestrzeń. Jej kąt, dzięki któremu odzyskiwała spokój.
       Podniosła się, siadając na twardym łóżku. Przeczesała dłonią włosy, które jak na złość opadły na twarz, kryjąc fioletowe wory pod oczami.
       Chciała zapomnieć o wczorajszej w nocy. Wyrwać z pamięci moment, w którym zobaczyła spojrzenie brata, ten moment załamania się i odkrycia swojej słabości. Chciała go wyrzucić, zgnieść w dłoniach, rzucić o ścianę a po chwili zobaczyć, jak spada do kosza. Zapomnieć. Wyrwać z świadomości, aby nigdy więcej nie zakłócał stałego toku myślenia, aby nie był czymś innym i bardzo oderwanym od jej życia.
       — Za dużo myślę — skarciła się, spoglądając ponownie na cztery ściany, prześwitujące pomiędzy kosmykami włosów.
       — Obudziłaś się. — Ewelina wzdrygnęła się lekko na ton głosu przyjaciółki. Ciepły a jednocześnie niosący za sobą nieodparte wrażenie nadchodzącej burzy. Spojrzała na postać opartą o ścianę tuż obok drzwi. Blada twarz, zmęczone oczy, skrzyżowane ręce, pognieciona długa piżama i niedbale narzucony szlafrok. Wszystko to świadczyło o tym, że młode małżeństwo przez nią nie przespało nocy. Uczyniła kolejne godziny mordęgą.
       Naprawdę stałam się napastnikiem, pomyślała, zaciskając odruchowo dłonie na cienkim materiale otulającym kołdrę.
       — Jak się czujesz? — Amelia podeszła do niej, siadając na brzegu łóżka. Blondwłosa skinęła głową, nie wiedząc nawet jak ma rozpocząć rozmowę. Co powiedzieć, co zanegować, a co potwierdzić. Nie wiedziała nic, musiała milczeć.
       — Nie zostałaś spisana, na szczęście. Pijaną znalazł cię przyjaciel twojego brata, który przed zrobieniem czegokolwiek najpierw zadzwonił do nas. Miałaś dużo szczęścia. — Zawiesiła na chwilę głos wyraźnie obserwując nieugięcie milczącą twarz. — Nie zasługiwałaś na to szczęście, Ewelino.
       Nie chciała przepraszać, nie chciała niczego żałować, ale nie potrafiła opamiętać swoich wyrzutów sumienia. Mogła jedynie nic nie mówić, by na razie nie brać za to odpowiedzialności. Czuła, że jeśli przyjmie ją do serca, załamie się całkowicie. Roztrzaska gdzieś siebie, rozrzuci po podłodze drobne kawałki, tak jakby była posklejana taśmą, jeden ruch nożyczek mógł całą konstrukcję obrócić w drobny mak.
       — Wczoraj martwiłam się o ciebie, było już późno. Dawno powinnaś wrócić do domu po zmianie, nawet jeśli poszłabyś dłuższą drogą. Potem nie było cię całą noc, a następnie dostaliśmy telefon z posterunku. Ewelino. — Poczuła ciepło dłoni na swoim ramieniu. Spuściła wzrok, jeszcze bardziej zaciskając dłonie na pościeli. — Nawet ja nie potrafię już tego wytrzymać, niezależnie jak bardzo cię kocham, nie potrafię patrzeć jak coraz bardziej się oddalasz, coraz bardziej znikasz nam z oczu.
       Cztery dni. Przygryzła wargę, dusząc w sobie płacz. Cztery dni, a jej pociąg doszczętnie spłonął wykolejony na zakręcie.

***

       — Dziękuję, mi też zależało na szybkim zakończeniu całej sprawy. — Tak powitał go przerażająco chudy mężczyzna po sześćdziesiątce, gestem zapraszający do elegancko urządzonego gabinetu, prosząc jednocześnie o przyniesienie kawy.
       — Mamy podobne priorytety. — Prezes wykrzywił usta w wyćwiczonym uśmiechu. Staruszek odwzajemnił gest, siadając na fotelu.
       — Myślę, że znamy się na tyle, aby nie zachowywać się sztucznie wobec siebie, Castielu — powiedział, wpatrując się w prezesa brązowymi, przeszywającymi na wskroś oczami. Milioner skinął głową, zajmując miejsce.
       — Przyzwyczajenie, obejrzałeś dokumenty, które ci wysłał Sebastian?
       — Nie sądzę, abym musiał je przeglądać — zaśmiał się szczerze, pochylając się do przodu. — Namawiając mnie do tego, bym zaczął przygotowywać miejsce, jest równoznaczny z początkiem planu, który organizowałeś latami. Nie byłbyś zdolny do popełnienia drobnej pomyłki na początku. Jesteś zbyt przerażająco uporządkowany, nie muszę wątpić, że wszystko jest tam zawarte.
       — Może, chociaż z drugiej strony zbyt bardzo mi ufasz.
       Starzec spojrzał na okno, z którego rozciągał się zielony plac. Kolejni pacjenci przechadzali się po wybrukowanych dróżkach, jeszcze inni siedzieli zamknięci w pokojach bez możliwości spojrzenia na świat. Ludzie chorzy psychicznie, ludzie, którzy niejednego przyprawiali o niepokój, strach i niesmak. Dla nich poświęcił życie.
       — Wystarczająco długo żyję na tym świecie i wystarczająco dobrze znam ciebie, razem z twoją historią. Od samego początku, jak matka przewijała cię w słodko niebieskiej kołysce, do momentu, aż ojciec przekazał ci zarządzanie tą firmą.
       Castiel rozsiadł się wygodnie na fotelu, przymykając na chwilę oczy. Sekretarka przyniosła dwie szklanki czarnej kawy. Delikatny zapach rozniósł się po pomieszczeniu, zabijając nieprzyjemną woń lekarstw i szpitalnego odoru. Zapanowało milczenie, jakby oboje powrócili wspomnieniami do dawnych lat, kiedy pierwszy raz powiązała ich cienka nić porozumienia. Porozumienia, które zdecydowało o ich losie i dało szansę na spełnienie marzeń, pojawiających się tuż przed nimi. A wystarczyła jedna lekcja na fortepianie, aby odnaleźć takie same fragmenty dusz, które pomimo różnicy wieku potrafiły z łatwością się rozumieć.

***

       Im dłużej człowiek żyje na świecie, zastanawia się coraz bardziej, co zmieniłby wcześniej, aby wyjść z beznadziejnej sytuacji, w której się znalazł. Zastanawia się, co można było powiedzieć inaczej, jak nazwać emocje buzujące w głowie, zamiast fizycznie je przekazać. Jak rozmawiać, jak się kłócić i godzić się — wszystko to wydawało się kiedyś zwykłą plątaniną nastrojów, czym co nagle wybuchało, nagle się toczyło i równie nagle się kończyło. Było jak chwila, jak piasek zsypujący się z dłoni. Między palcami uciekało tak szybko, że nawet gdy zaciskaliśmy pięść, mogliśmy uratować tylko mały fragment ziarenek.
       Żałowała wiele rzeczy, na które jako dziecko postawiła. Po dwudziestu latach jest w stanie powiedzieć, że była wtedy mniej dziecinna niż jest teraz. Mniej zagubiona i mniej bezradna jako samotne dziecko utkwiona w wyimaginowanym świecie. Coś, co było ratunkiem od ciemności teraz stało się piekłem powoli ciągnącym ją na dno.
       Szepty jedynej rodziny jaka jej pozostała stały się złowrogie, stały się pełne cierpienia i zimnego dystansu. Ręce odpychały ją od siebie, tak jakby stała się przekleństwem, czymś z czym człowiek nie jest w stanie sobie poradzić. Zwykłą niewiadomą. Człowiekiem bez spójnego ja. Nikim.
       Pochyliła głowę, wpatrując się w łzy pokrywające pościel. Czuła na sobie wzrok przyjaciółki. Dłoń wcześniej wisząca na jej ramieniu, zniknęła. Odsunęła się od niej, tak jak powoli robił to każdy, kto miał z nią do czynienia. Zacisnęła mocno powieki, chcąc oderwać się od podłego świata. Chcąc zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, aby nigdy nikt już jej więcej nie zobaczył.

***

Kilka godzin później

       Padało. Delikatny deszcz bębnił o przednią szybę samochodu, miarowo dotykał gładkiego szkła, zakłócając ciszę w samochodzie. Castiel zaparkował z tyłu budynku, chwycił parasol, który wcześniej położył na przednim siedzeniu. Spojrzał na tylne drzwi, wyciągając kluczyki.
       Człowiek pomimo wieku, wciąż szuka przygody. Może innymi ścieżkami, inaczej do tego podchodząc, jednak nadal idzie za marzeniami. Choć cele i marzenia się zmieniają, stają się dziwnie ciężkie, wymagające, choć bardziej realne, nadal pozostają piękne. Tracąc magiczną, niewinną poświatę, stają się czymś racjonalnie zaprogramowanym w ludzkim umyśle. Wraz z upływem lat, pojawia się tam więcej szczegółów, więcej elementów, które zaczynają tworzyć całość.
       Wszedł do firmy tylnymi drzwiami, niemal od razu strzepując drobne krople z parasola i kładąc go w wyznaczonym miejscu.
       Zastanawiający jest fakt, że ludzki umysł nadal programuje je na coś odmiennego, coś wyrwanego z innego świata. Rzeczywistość, w której usilnie chciałby się znaleźć, żeby nie zgubić się wśród zamieci bezdusznego świata. Odskocznia i ratunek — marzenia.
       Skinął głową sprzątaczce, pokonując kolejne stopnie.
       Nagle zatrzymał się, odwracając i spoglądając w dół.

***

       Kropla dotknęła bladej twarzy, spłynęła po policzku, by móc po chwili spaść na ziemię. Zatracić się w powoli zbierającej się wodzie. Zniknąć i rozpłynąć się wśród miliarda innych. Połączyć się z nimi w jedno.
       Co jeśli człowiek straci marzenie i cel przed sobą? Czym się stanie, nie mając nic do zaoferowania? Bez siły, bez woli walki. Będąc żywą, nieskończenie ruszającą się według przeczucia bezemocjonalną maszyną.

***

       Zmrużył oczy, wpatrując się w ciemne wory pod oczami sprzątaczki. Kosmyki włosów niedbale opadały na twarz, ruchy stawały się wolniejsze, pełne wymuszonych mechanicznych ruchów.
       — Przepraszam — powiedział, całkowicie odwracając się w stronę kobiety. Ta podniosła na niego smutny wzrok, jakby zdziwiona jego obecnością. Otworzyła szerzej oczy, niemal w tym samym momencie skłaniając się i witając przepraszającym tonem. Obserwował ją czujnie, niespokojnie szukając kolejnych oznak przemęczenia. — Pani pracuje z Eweliną?
       Zamrugała oczami zaskoczona, zdezorientowana, gdy zszedł kilka stopni niżej i stanął naprzeciwko niej.
       — T... Tak. — Skinęła głową. — Przepraszam, dzisiaj koleżanka nie mogła przyjść. Usprawiedliwiliśmy ją u dyrektora...
       — Gdzie jest? — spytał, śledząc wyraźną zmianę na twarzy sprzątaczki, gdy wypowiedział imię blondwłosej.

***

       Te skryte w ciemności światła, malutkie punkciki, które rozjaśniały horyzont. Płomyki rozmyte kroplami deszczu, ukryte wśród dziwnych wznoszących się budynków. Miasto wyglądało jakby było skute zaklęciem, nawet stąd można dostrzec wybijający się w górę budynek. Wznoszący swe ręce tak wysoko, że nikt nie potrafił mu się przeciwstawić. Był jedyny, niepowtarzalny, niebezpieczny i piękny. Wybijał się poza horyzont, niszczył prostą linię niskich braci, oświetlony rozmazanymi plamami, przypominał o swojej sile. Pozostałe z zazdrością unosiły twarze ku niemu.
       Jedyny, zamknięty na obrzydliwości tego świata.
       Nagle zapragnęła znaleźć się wysoko, na tym szczycie, aby oddalić się od ziemi. Dotknąć nieba, cicho podkradać się do chmur. Przygryzła wargę, czując jak samotne łzy mieszają się z kroplami deszczu.
       Zlepione kosmyki blond włosów opadały na nagie plecy, woda spływała po odsłoniętych ramionach. Ściekała z cienkiego materiału, by wpłynąć po chudych nogach i niezawiązanych wysokich, czarnych butach. Deszcz dotykał bladej twarzy z podkrążonymi oczami. Zmarszczki przy oczach pogłębiły się na tyle, by mógł dostrzec w nich jak wiele musiała przejść. Stała przed nim zupełnie obca i bezradna, a on poczuwał się odpowiedzialny za zniszczenie jej harmonii. Niedająca o siebie zadbać, uparta marzycielka, brnąca usilnie w swoje własne racje. Własną wybudowaną barierę.
       — Stchórzyłam — powiedziała, zanim zdążył podejść do niej dostatecznie blisko, by mogła go zauważyć. Nie ruszyła się nawet odrobinę, nie odwróciła się w jego stronę, nawet nie spojrzała kątem oka.
       — Skąd wiedziałaś, że przyjdę? — spytał, szczerze zaciekawiony. Sam do końca nie wiedział, dlaczego tutaj się znalazł, coś kazało mu tutaj przyjść. Coś, co spowodowało, że widząc ją poprzednim razem zapłakaną na tym moście ruszyło jego sumienie.
       — Zawsze pojawiasz się w dziwnych momentach. Zaraz się pewnie stanie coś równie nieprawdopodobnego i tajemniczego, a ja znowu zgubię się w twoim świecie.
       Mówiła spokojnie, nadal nie odrywając wzroku od roztaczającego się horyzontu. Podszedł bliżej do Eweliny, zasłaniając ją czarnym parasolem przed deszczem. Nie zareagowała na to, uśpiona we własnych myślach, ślepo śledziła budynki rozmywające się przed nimi. Tam, gdzie zakręcała rzeka, na jej brzegu powoli wyrastało małe miasto z jedną wieżą widoczną z daleka. Jego firmą, którą rozbudowywał latami.
       — Teraz mógłbym nazwać cię samobójcą, prawda? — spytał, aby uwolnić się od ciszy panującej pomiędzy nimi. Blondynka pochyliła się do przodu, opierając ciało na barierkach, pozwalając by nowe krople zimnego deszczu spłynęły po cienko odzianym ciele. Castiel śledził wzrokiem obszar, w który nieustannie wpatrywała się kobieta stojąca przed nim.
       — Zabierz mnie tam. — Wskazała palcem na wznoszący się budynek. — Na sam szczyt.
       Nie spojrzał na nią, nie odwrócił wzroku od kropel deszczu rozmywających krajobraz. Usłyszał w jej głosie dziwną, lecz stanowczą nutę. Jakby chciała wyciągnąć do niego dłoń. Nie, raczej chciała chwycić się go, jako jedynego możliwego źródła ratunku. Nie znając go, stawiając na wszystko, co do tej pory kojarzyło się jej z niebezpieczeństwem i strachem. Znalazła się na granicy? Przeniósł wzrok wprost na profil Eweliny.
       Człowiek tracąc z oczu marzenia i cele, zostaje strącony w otchłań bezkresnego błądzenia. Ciągłych nieudanych prób i porzucania wszystkiego. Zostaje zagnieżdżony w sytuację, w której zaczyna wątpić w każdy swój ruch, zaczyna go podważać, analizować a potem od siebie odrzucać, bojąc się, że kolejny upadek może boleć jeszcze bardziej. Człowiek bez marzeń, zupełna niewiadoma. Z jednej strony jest nieszkodliwy, zatracony, a z drugiej niebezpiecznie niestabilny, trzymający emocje w ryzach. Ewelina wygląda za spokojnie, jej emocje w porównaniu z wcześniejszym zachowaniem, wydawały się nienaturalnie zduszone. Tak jakby postawiła na wszystko. Zupełnie jak on.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz